Andrzej Trzebiński - Metoda „Złotego szczytu" (Głosy na temat „Uniwersalizmu")

Niejasność otaczająca pojęcie uniwersalizmu zmusza na wstępie od razu do dania podstawowych wyjaśnień. Czytelnik pyta zakłopotany – czy to wszystko jedno, który uniwersalizm i czyj?

Nie, nie wszystko jedno.

Chodzi tu o uniwersalizm będący „zarysem narodowej filozofii społecznej”[1] – jak brzmi podtytuł, chodzi tu o ogarnięcie pełni związków, zachodzących między jednostką, narodem i ludzkością, o wyprowadzenie dla nich praw. Praw – zaznaczywszy nawiasem – sięgających znacznie szerzej. Chodzi wreszcie o historyczne przeciwstawienie się dwóm masywom filozofii: indywidualizmowi (XIV-XIX w.) i totalizmowi (głównie XIX-XX w.), masywom, które tak mocno i charakterystycznie ukształtowały oblicza społeczne epok i narodów.

Pamiętam rozmowę z jednym z wybitnych polskich intelektualistów. Z umysłem nastawionym na intelektualne rewelacje, wymyślającym współczesności za jej dziwaczność i zagadkowość, ale wyczekującym jednocześnie rzeczy dziwnych, zagadkowych i mogących fascynować umysł.

Był akurat w trakcie lektury uniwersalizmu. Znać było irytację wywołaną rozczarowaniem. „Czym jest uniwersalizm? W czym tkwi potęga jego rewolucyjności? Ależ, nie... Jest tylko jakąś średnią arytmetyczną demokracji i totalizmu i koniec... Bierzecie trochę z jednego, trochę z drugiego i nazywacie to uniwersalizmem.

I czekacie rewolucji”.

Istotnie, uroki uniwersalizmu są trudne. Uroki, to znaczy: te wszystkie tajemniczości, te niespodzianki i niedokończenia, które snuć można samemu. Dosnuwać ku zagadkowemu końcowi. Niemniej, uroki te są.

Myśl Europy współczesnej – od włoskiego renesansu po włoski faszyzm czy rosyjski komunizm – nastawiona była na jeden typ myślenia. Różne mieściła treści i problemy. Formalnie posiadała, utrzymywała i rozwijała ten sam styl. Ten sam charakter.

Charakter myślenia biegunowego.

We wszystkim, wszędzie, zawsze jest tylko dwubiegunowość. Jeden biegun albo drugi. Tertium non datur[2]. To była podstawa myślenia, najgłębsza spośród wiar Europy porenesansowej. Logiczny aksjomat.

Stoi się na rozstajach, na rozwidleniu dwóch możliwości: jedna ukazuje biegun północy, druga – południa.

W człowieku musi być widocznie coś podległego magnetycznym siłom biegunów. Bieguny przyciągają. Pytanie tylko, którego wpływom się poddać. Tertium non datur. Nie można nawet wyobrazić sobie, aby człowiek mógł dążyć gdzie indziej, żeby mógł wyznaczyć sobie jako cel co innego, żeby mógł oprzeć się w swoich dążeniach magnetycznym, biegunowym sugestiom.

Typ myślenia biegunowego, istotnie, ma siłę sugestywną. Rozbudza w nas instynkt Amundsenów, Wikingów, borealnych[3] bohaterów. Myślenie to niesie w sobie zaród zagłady, niesie wizję kataklizmu, kryzysu, przełomu. Tym właśnie charaktery ludzkie kusi i porywa. Tym, że może rozpętać bohaterstwo intelektualne.

A jednocześnie budzi lekkomyślne zaufanie do swej prostoty.

Z chwilą wyboru bieguna nie ma już wątpliwości: idzie się konsekwentnie, prosto, coraz dalej, coraz dalej... Aż do ostatecznej samozagłady.

Do bieguna jak ćma do gorejącego i spalającego płomienia.

Jeżeli wybiera się indywidualizm, to mija się w swoim pochodzie i odrzuca się z początku wszelkie autorytety zewnętrzne: społeczne, później autorytety wewnętrzne: etyczne. Przekreśla się nadnaturalność wszelkiej etyki. Boga jako jej prawodawcę.

Sumienie staje się funkcją wartości praktycznych, życiowych, naturalnych.

W szczerości swojej mija się i to. Norma etyczna staje w sprzeczności z żywiołową agresywnością życia. Zaprzecza się wszelkiej normie. Jednostka decyduje się i świadomie określa: „Jestem poza dobrem i złem. Żyję poza obowiązkiem. Postępuje w życiu tak jakbym znajdował się poza społeczeństwem”.

Wolność. Anarchizm. Myśl dociera do swego bieguna.

Anarchizm wali ustrój i filozofię, na której kwitł tak przepysznie, czarująco – indywidualizm.

Indywiduum – dostaje się w niewolę totalizmu. Strącone w piekło, gdzie panują płacz i zgrzytanie zębów. Dzwonienie łańcuchami wybija godzinę ostateczności...

Człowiek przeleciał nad biegunem i natychmiast zwalił się ciężko w śmierć.

Myślenie uniwersalistyczne jest jednak czymś nowym i rewolucyjnym. I może posiadać swe uroki. Filozofii biegunów – przeciwstawia się filozofię strefy życia. Filozofię operowania proporcjami.

I to nie jest bynajmniej taniutkie stawianie na dwu walczących atletów, ze świadomością, że jak nie jeden – to drugi, ale zawsze któryś wygra!

Nie jest to także branie trochę z demokracji i trochę z totalizmu i preparowanie z tego jakiegoś bezmyślnego, nieciekawego gulaszu.

Bo w uniwersalizmie jest właśnie nowość i jest rewolucyjność. Stawia się tu nie na obu jednocześnie walczących atletów, ale na to, co się między nimi rozgrywa, na samą walkę złożoną z wielu zasad, umiejętności i przepisów. Nie na demokrację i nie na totalizm, ale na te skomplikowane i trudne stosunki, jakie człowiek sam dla siebie, a samodzielnie, indywidualnie ustalić musi.

Filozofia bieguna szablonizuje człowieka. Narzuca mu proste może, ale i szablonowe, wydeptane przez innych drogi.

Uniwersalizm – filozofia proporcji – daje każdemu z nas jego własne zadanie. Niekiedy trudne aż do rozpaczy. Trzeba ustalić swój własny stosunek do obu biegunów, do biegunowo różnych wartości życia, znaleźć trzeba zawikłaną i dla nas tylko obowiązującą drogę. Drogę w klimacie życia, a nie w klimacie bieguna śmierci.

Całe to porównanie jest metaforą, wiem o tym. Ale metaforą chwytającą różnice mechanizmu tych dwu różnych stylów myślenia: myślenia w kategoriach biegunów i instynktu, który każe ku nim nieustannie podążać, i myślenia zdobywającego sobie trudne, etyczne proporcje wobec wszelkich wartości krańcowych, myślenia szukającego swojej szerokości geograficznej w życiu kulturalnym, układającego sobie niebezpieczny i nieprzewidywalny, ale za to oryginalny, własny wzór.

Wzór na ład serca!

Może się to niejednemu wydawać odgrzewaniem starych konceptów. Mówi się rzekomo o biegunach i Amundsenach kultury, o strefie życia i o ładzie serca – a w istocie chodzi o antykiem zatrącającą radę: „Trzymaj się złotego środka!”

„Trzymaj się złotego środka” – czyli służ jednocześnie dwóm bogom tak, aby się żadnemu z nich nie narazić, a jednocześnie służ im z odpowiedniego dystansu, na odległość większą niż długość ich ramion. Tak, aby cię żaden nie mógł dosięgnąć.

Taktyka przemykania się, kompromisu, unikania niebezpieczeństwa. Wykwit antycznego hedonizmu. Ozłacanie własnego życia wewnętrznego i własnej kultury blaskiem tego „złotego środka”.

Tak to wygląda na pozór.

Ale pozór ten jest jaskrawo błędny!

Nie tam bowiem, gdzie się jedną z dwu zasadniczych, choć różnych i mogących kolidować ze sobą sił naszych: nasz instynkt jednostkowy albo społeczny – przekreśla i niweczy, lecz tam właśnie, gdzie uznajemy konieczność obu – tam właśnie jest otwarte pole dla antagonizmów, dla dramatów i tragedii.

Tam jest możliwość burz wściekłych, przesileń i zmagań. Kultura uniwersalistyczna otwiera perspektywy ogromne.

Na biegunach kultury, w kulturach biegunowych czeka na człowieka – śmierć.

Prosta, gwałtowna, niezawikłana i beztragiczna – śmierć.

W kulturze uniwersalistycznej rozpina się przed nami urzekająca skala ludzkich dramatów i tragedii.

To z jednej strony! Ze strony tego, co człowiek zastaje. Co się przed nim otwiera.

A z drugiej strony, z punktu widzenia tego, co się ma osiągnąć: ogromne zadanie wdarcia się na szczyt. Poprzez walkę, dramat i szaleństwo – wedrzeć się w końcu na złoty szczyt. Nie podróżować łatwo i bezpiecznie autostradą złotego środka pomiędzy dwoma rowami z błotem.

Tego uniwersalizm nigdy nie uczył i dlatego nie jest ani hedonizmem, ani kompromisem, ani unikaniem niebezpieczeństw. Metoda jego nie jest o antyk zatrącającą metodą „trzymania się złotego środka”, lecz inaczej: – Metodą osiągania złotego szczytu!

Na dnie indywidualizmu i totalizmu jako systemów filozoficznych śpi, czyha – instynkt. Emocja. Są to systemy myślenia emocjonalnego.

Uniwersalizm bazuje na intelekcie. Wymaga najwyższej pracy, najofiarniejszego wysiłku, żeby jakoś ująć, uregulować, opanować intelektem żywioły kultury ludzkiej.

W tej atmosferze wznosi uniwersalizm swe tamy praw. Metafizyczny swój kodeks:

1. Całość istnieje jedynie w swych częściach.

2. Całość różni się formalnie od swych części.

3. Całość jest pierwsza od swych części.

4. Całość jest celem części.

5. Całość jest procesem członowania[4].

 

Uniwersalizm a historia?

Pamiętam drugą, inną rozmowę o uniwersalizmie. Tym razem z historykiem kultury: „No, dobrze – wzór... ład... prawa... Przecież to za mało dynamiczne, aby rewolucjonizować nimi rzeczywistość. Aby przekształcać kulturę. Jak on – on, tak zwany uniwersalizm czy też autor uniwersalizmu – to sobie wyobraża?”

Nie wiem jak on to sobie wyobraża. Daję tu tylko własny zarys konfliktu i własne oświetlenie.

Uniwersalizm stwarza prawa, układa wzory, reguły dla naszych kulturalnych wartości. Ustala w sposób stanowczy. Na stałe. Raz na zawsze. Lecz nie oznacza to bynajmniej jakiegoś ideału martwoty, znieruchomienia, statyki. Bo jednocześnie czy wcześniej nawet otwiera się przed człowiekiem żyzne pole możliwości, porywające perspektywy konfliktu, dramatu, etycznego rozdarcia.

Każdy musi w ramach tych możliwości na własną rękę, samodzielnie, osobiście do tych spraw uniwersalizmu – dorastać. Każdy musi prawa te dla siebie zdobyć. W sobie zaprowadzać. Ustalać ów ład serca, serca, które symbolizowałoby swoim nieustającym biciem – bicie świeżych, krystalicznych źródeł kultury...

Są oto zadania! Cel pracy. Imperatyw oryginalnego, celowego tworzenia.

Ale wszystko to można widzieć inaczej.

Jak okiem sięgnąć – kultury zawsze miały swoich wielkich wychowawców lub więcej nawet – swoje elity wychowawcze. Elity narzucające całej kulturze swój styl życia, swoje kierunki dążeń, swoją intuicję historii.

Wychowawcy ci, realizując historię, stwarzając nurty historyczne i trakty, nie mogli się przecież łudzić (mając intuicję historii), że coś się w tej historii raz na zawsze osiągnie. Jakieś trwałe, przedmiotowe zdobycze. Jakieś nienaruszalne wartości.

Prawdziwi, wielcy wychowawcy, przeprowadzając swoja epokę czy swój naród przez wielką historię – mają, muszą mieć ceł jeden: wychować w ten sposób, ukuć tą metodą charakter swojej epoki czy swojego narodu.

A te zewnętrzne, w hasłach politycznych, naukowych, artystycznych skonkretyzowane cele – to tylko symbole. To tylko fatamorgany celów.

Celem rzeczywistym jest wieść, prowadzić, pociągać za sobą przez coraz to trudniejszą i większą historię swój naród czy epokę.

To istota wielkiego wychowawcy. I wielkości jego nie mierzy się absolutną wartością celów przez niego wskazywanych. Absolutną wartością ma być i jest jedynie wynik wychowania: wyhartowanie ostateczne charakteru. Wszystko poza tym to środki. Próba rozpalania i nagłego studzenia, ognia i wody – które hartują. Wartość przedmiotowych celów, wskazywanych przez wychowawców, zależy od tego, czy cele te spełniają potrzeby danego momentu historii. Czy są ogniem wtedy, kiedy konieczny ogień, i wodą zimną, kiedy potrzebna woda.

W tej chwili, w tej fazie wychowania – tylko to a nie inne rozwiązanie. Jako kontrreakcja, jako bunt, jako tęsknota i upragnienie.

Przy ocenie celów przedmiotowych obowiązuje tylko jedna absolutność: absolutna zgoda z tokiem historii, z jej konsekwencja i jej nakazami.

A dopiero ponad tym, jako ostateczny, gorejący jeszcze rezultat historii, można stawiać charakter ukształtowanej czy wykutej przez swą historię – kultury. Człowieka tej kultury.

Dopiero tam otwiera się wieczność...

Uniwersalizm tymczasem nie sprzyja wytwarzaniu się tych intersubiektywnych, ponadjednostkowych już, ale nie obiektywnych, nie wiecznych jeszcze ruchów i prądów kultury.

Ruch jest w nim jeden: pomiędzy jednostką o przerażającej możliwości dróg i rozwiązań a światem wartości trwałych, obiektywnych. Wiecznych.

Człowiek indywidualnie dorastający do praw wieczności i Boga. I to wszystko. Koniec.

Na historię zabrakło miejsca.

„Co zrobicie z historią – pyta historyk kultury – z tym gigantycznym, pozornie cynicznym może nawet wychowawcą, który wie jednak, że choć każdy z celów przez niego wytkniętych jest czymś względnym i fatamorganą, to jednak ta tylko pozostaje człowiekowi droga: poprzez fatamorgany i względność – jeśli chce on wejść do królestwa kultury wiecznej”.

Tak oto rysuje się kolizja między uniwersalizmem a historią, w moim oświetleniu. Kolizja i brak odpowiedzi.

Bo czyż zdecydować się na odpowiedź, że uniwersalizm – to także tylko jedno z ogniw w ogromnym łańcuchu naszej historii! Jedna z jej perypetii!

Posiadająca wartość absolutną o tyle, że jest prawdą momentu dziejowego, momentu, w którym po pięciu wiekach indywidualizmu i dwu wiekach totalizmu musi zajść jakaś zmiana. Nieprzeczuwany zwrot. Rewolucja istotnie rewolucyjna.

Zamiast myślenia biegunowego – myślenie proporcjami.

Zamiast busoli – jakiegoś Besarda kultury – wzór: cudowna recepta na ład serca...

I tego właśnie: stosunku uniwersalizmu do historii nie rozwiązać ani rozciąć... Obie możliwe odpowiedzi kończą się znakiem zapytania.

– Nie wiem.


Tekst pochodzi z książki Andrzej Trzebiński - Sztuka i Naród


[1] Ks. mjr Józef Warszawski, Uniwersalizm. Zarys narodowej filozofii społecznej
[2] (łac.) „trzeciego wyjścia nie ma”.
[3] Tu: północnych.
[4] Cytuję tu jedynie tzw. prawa całości, będące fragmentem pracy o uniwersalizmie. [przypis autora]

Inne publikacje autora Wszystkie artykuły