Zygmunt Balicki - Z metodologii politycznej

Pojęcie o tym, polityka posiada własne metody myślenia i postępowania, aczkolwiek stare, jak ona sama i stwierdzane codziennie i wszędzie, gdziekolwiek ta strona życia zbiorowego występuje na widownię, – pojęcie to niezmiernie powoli i opornie przenika do umysłów szerszego ogółu naszego.

Nie tak dawne to jeszcze czasy, kiedy istniały u nas nie tylko prądy, ale nawet kierunki rzekomo polityczne, sprowadzające całą swą treść myślową bądź do uzasadniania rozumowego, nurtujących je odruchów, uczuć lub nastrojów, bądź do czysto oderwanych metod dedukcji lub indukcji (ale przede wszystkim dedukcji, jako prostszej i pierwotniejszej), przenosząc w ten sposób zagadnienia polityczne na pole zagadnień naukowych. Faza ta w rozwoju kultury duchowej poprzedza obudzenie się zdolności do myślenia kategoriami politycznymi i odpowiada tej organizacji umysłowej, która pojęcie o polityce zupełnie zastępuje pojęciem o bezpośredniej realizacji uczuciowo-moralnych pragnień albo oderwanych politycznych koncepcji. Takim był nasz mesjanizm, który wskazania narodowe wyprowadzał z uczuciowych porywów wyobraźni, zawartych w poezji romantycznej, takim był krańcowo przeciwstawny mu prąd socjalistyczny w swojej pierwotnej postaci, pragnący bezpośrednio urzeczywistniać wysnuty z przesłanek rzekomo naukowych ustrój przyszłości; do tegoż typu zaliczyć należy pierwociny naszego kierunku postępowego, który pod ogólnym mianem  „postępu” łączył szereg postulatów, wyprowadzonych dedukcyjnie z teorii polityki, ekonomii. kultury i etyki.

Dążenie do piękna, dobra moralnego lub prawdy leży poza obrębem polityki i wchodzi w zakres poezji, etyki lub nauki, dążenie zaś do wcielenia w życie form ideowych i doskonałych w jakiejkolwiek dziedzinie, nawet wtedy, gdy jest skierowane do urządzeń społecznych i stosunków między ludźmi, może stać się przedmiotem wysiłków szczególnych organizacji i treścią prądów, do tego wyłącznie celu skierowanych, ale nigdy nie będzie treścią polityki.

Polityka jest sztuką życia zbiorowego – i niczym więcej. Na to, żeby ją skutecznie i należycie i uprawiać, trzeba niewątpliwie mieć wyraźnie określony cel i rację bytu owego życia, trzeba mieć instynkty moralne i zasady charakteru, ale polityka, podobnie jak sztuka życia indywidualnego, od tych założeń dopiero się zaczyna i posiada własna, niezależną od nich sferę zadań i własne metody postępowania. Cel życia i jego moralność, a sztuka życia są to dwie rzeczy różne: można posiadać tamte w ich najwyższej i najdoskonalszej postaci, a mimo to życie swe marnować w bezowocnych wysiłkach, w ustawicznej rozterce z sobą i z otoczeniem, nawet iść prostą drogą, jeżeli nie do samobójstwa, to do samounicestwienia. Sztuka życia właśnie uczy, jak osiąga stopniowo, wytrwale, przez szereg umiejętnych wysiłków, główny cel jego, to jest najzupełniejszy, najbogatszy i najwszechstronniejszy jego rozwój, przy zachowaniu zasadniczego typu swej indywidualności oraz moralnych jej podstaw, W polityce też odnajdujemy wszystkie te rysy charakterystyczne i te same metody postępowania, w szerszym tylko stosowane zakresie, na których polega sztuka i umiejętność życia indywidualnego. W obu przypadkach to, co nazywamy celem w najobszerniejszym tego słowa znaczeniu, założeniem, racją bytu i wewnętrzną treścią żywota – z punktu widzenia sztuki życia nie może być pojęciem statycznym, lecz dynamicznym. Dzieci tylko określają cel swego życia w ten sposób, że pragną zostać księdzem, żołnierzem, strażakiem lub inżynierem; tylko płytka ambicja i poziomy interes każą człowiekowi stawiać sobie za cel życia osiągnięcie pewnego stanowiska, czy to się wyrazi w zdobyciu pewnej sumy fortuny i legii honorowej – celach pragnień francuskiego episjera, czy w wydaniu córki za hrabiego - marzeniu dorobkiewicza, czy w dojściu do pewnej rangi urzędu – śnie biurokraty. Człowiek, podobnie jak naród, godny tego miana, zakłada sobie w życiu cel dynamiczny określa kierunek swego życia, jego typ i stopień funkcjonalnego napięcia, ale nie będzie upatrywał kresu swych dążeń w osiągnięciu tego lub owego postulatu. Słuszne są słowa Napoleona, że „niedaleko zajdzie ten, kto wie od początku, dokąd dąży”.

Tak rozumiany cel życia nie jest właściwie jego celem w ścisłym tego słowa znaczeniu, jest raczej jego założeniem. Założenie to może być mniej lub więcej rozległe, może żywić daleko sięgające ambicje lub ogranicząc je do zaspakajania najprostszych potrzeb, może odpowiadać charakterowi prężliwemu lub skurczliwemu, wszystko to zależy od poczucia własnej siły i żywotności w jednostce lub w narodzie; ale sztuka życia i polityka, jako jej odmiana w stosunku do zbiorowości, znajduje swe zastosowanie dopiero z chwila ustalenia tych założeń i wtedy staje się umiejętnością stopniowego wcielania ich w życie.

W tym zakresie polityka nie polega bynajmniej na stosowaniu znanych metod myślenia i rozumowania, tj. syntezy i analizy, indukcji i dedukcji, posiłkuje się ona tymi środkami tylko dodatkowo, jako metodami sądów i wnioskowania w każdym poszczególnym przypadku, sama zaś porusza się całkowicie w dziedzinie dwóch kategorii myślenia: przyczynowości i celowości. Obie te kategorie polityka doraźnie tylko i dodatkowo stosuje do przeszłości, do faktów już dokonanych, bądź to celem zrozumienia zjawisk dziejowych, bądź to dla zdania sobie sprawy z mechanizmu wypadków współczesnych i z kryjących się w nich zamierzeń; zdarza się to wtedy, gdy polityka stoi wobec faktów, nie przez siebie spowodowanych. W zakresie własnych czynów polityka całkowicie zwraca się ku przyszłości: ustala poszczególne cele, do których w danej chwili dąży, obmyśla środki działania i oblicza skutki każdego zamierzonego kroku.

Celów polityki nie należy w żadnym razie utożsamiać z jej założeniami. O ile założenia noszą charakter dynamiczny i pozbawiony form określonych pomimo całej swej żywotności, o tyle cele polityki mają charakter statyczny i konkretny. Powinny te cele nadto odpowiadać dwu warunkom, jeżeli mają wyjść z dziedziny marzeń lub pragnień i stać się rzeczywistym przedmiotem polityki: muszą występować jako dążności bezpośrednie i możliwe do urzeczywistnienia.

Cel bezpośredni oraz pozycję, jaką zająć należy dla jego osiągnięcia, można inaczej nazwać stanowiskiem politycznym dla pewnej chwili. Już przez to samo, że jest to tylko stanowisko dla pewnej chwili, że jest uwarunkowane możnością urzeczywistnienia i uzależnione od całego szeregu czynników, – nie może ono z natury rzeczy być ani bezwzględnym. ani stałym, ani wyłącznym, innymi słowy nie może być krańcowym. Umiarkowanie w polityce wprost wypływa z celowości. Z chwilą, gdy pewne stanowisko jako podstawa działalności, zaczyna przynosić więcej strat niż korzyści, zdrowy rozsądek nakazuje odpowiednio je zmodyfikować. Krańcowość ma to wspólnego z fanatyzmem, że przeciągnięta poza pewien kres zaczyna sprowadzać skutki wprost przeciwne założeniu. Wymowny jest pod tym względem przykład niedawnych u nas strajków socjalistycznych. Podjęte w imię walki o poprawę losu robotników, nie nakreśliły one sobie żadnych granic, to też doprowadziły do upadku, całych gałęzi przemysłu, do zalania rynku wytworami przemysłu obcego, znaczną liczbę robotników pozbawiły pracy i środków do życia, dla reszty zaś stworzyły warunki nie o wiele lepsze, niż przedtem. Jeżeli z tymi zjawiskami zestawimy fakt, że w Pittsburghu (Stany Zjednoczone) Związek zawodowy przemysłu szklanego ofiarował pewnemu przedsiębiorcy 50,000 dolarów zapomogi, aby mógł swą. hutę utrzymać i zatrudnić robotników, to w całej pełni uwydatni się potrzeba względności stanowiska, zarówno jak konieczność umiarkowania w wypływających zeń dążeniach. Polityka bez wewnętrznych hamulców, otamowujących prostolinijny rozpęd, będzie zawsze sama niszczyła owoce własnych usiłowań – nie ma bowiem stanowiska politycznego, które by, doprowadzone do pewnej wyłączności, nie zatraciło charakteru celowości. Dlatego polityka, kierowana uczuciami, nic może być celową, albowiem nie posiada w sobie ani hamulców, które by pozwoliły jej zatrzymać się we właściwej chwili, ani umiarkowania, mającego ustawicznie na widoku cel, nie zaś własny punkt wyjścia.

Jaką metodą posiłkować się należy dla ustalenia stanowiska politycznego? dedukcyjną, czy też indukcyjną? Pierwsza z nich wyprowadzać będzie to stanowisko bezpośrednio z założeń polityki, druga – z danych faktycznych, tj. z potrzeb istotnie odczuwanych, z sił rozporządzanych, wreszcie z całości położenia i warunków.

Można w tym względzie ustalić pewną tezę na gruncie czysto przedmiotowym: im organ, kierujący polityką i ustalający jej stanowisko, jest bardziej niezależny od wszelkich czynności na zewnątrz niego stojących, to znaczy – im więcej posiada udzielności, siły, wolnej ręki i niezależności od opinii, tym łatwiej może wytknąć swe cele i ustalać swe stanowisko na drodze dedukcyjnej, wyprowadzając je wprost ze swych zasad i założeń przewodnich. Polityka Piotra Wielkiego, dążąca do zeuropeizowania Rosji, mogła nie liczyć się z niczym poza ideą samego monarchy – i każdy krok, stawiany w tym kierunku, był prostym wywodem z zasadniczego założenia. Przeciwnie, gdy organ kierowniczy nie posiada siły autokratycznej, gdy jest zmuszony rachować się z całą masą czynników zewnętrznych, gdy działa w warunkach złożonych, dążąc do wielorakich celów równorzędnych i prowadząc grę wielostronną, – może on tylko drodze indukcyjnej ustalać każde ze swych wskazań. Przewaga więc tej lub innej metody jest do pewnego stopnia z góry wskazana istotą, położeniem i warunkami zewnętrznymi tego czynnika, który ma nakreślić swe stanowisko polityczne. Nie jest to bynajmniej kwestia jego niezależności duchowej, lecz kwestia faktycznej niezależności od warunków otoczenia. Polityka, uzależniona od mnóstwa czynników przemożnych i działająca w warunkach złożonych, musi ustalać swe wskazania na chwilę bieżącą na podstawie sumy wszystkich danych indukcyjnych, z których wyprowadza swe uogólnienia. W tym położeniu znajduje się nasza polityka bardziej niż jakakolwiek inna.

Dla danego podmiotu w warunkach czasu i miejsca, jedno tylko stanowisko polityczne jest prawdziwie dobre i trafne, jako prowadzące do celu. Nie można go nazwać bezwzględnie dobrem, gdyż takich stanowisk w polityce nie masz; każde z nich posiada strony dodatnie i ujemne, przynosi zyski i straty, i tylko względna przewaga pierwszych nad drugimi rozstrzyga o jego trafności. Stanowisko lub posunięcie polityczne ma tę wspólną cechę z prawdą naukową lub pięknem w sztuce, że musi posiadać niezmiernie ścisła i subtelnie zarysowaną fizjonomię: każde odchylenie od właściwej linii tak samo psuje harmonię celowości w polityce, jak harmonię prawdy w badaniach naukowych, lub harmonię tonów czy linii w dziele sztuki. Polityka, tak jak one, posiada swe kanony, ale w sferze działania celowego, podobnie jak przy poszukiwaniu prawdy i piękna, wciela je w życie nie za pomocą stosowania suchych formuł i przepisów, lecz siłą twórczej intuicji. Błędy tylko i wady mogą być przedmiotem metodycznego rozumowania, – prawda i piękno w polityce, jak wszędzie, zdobywa się natchnieniem, uposażonym w całkowity rynsztunek wiedzy, umiejętności i talentu.

Intuicja jest zazwyczaj tylko skróconą indukcją. Pomaga ona do odrzucenia tego wszystkiego, co jest drugorzędne, przemijające i przypadkowe, a do zatrzymania w myśli i wciągnięcia w rachubę tego, co jest doniosłe, trwałe i wypływające z istoty rzeczy; potrzebna więc jest intuicja nade wszystko przy trafnej ocenie położenia obecnego, wbrew łudzącym często pozorom. To znaczy, że powinna ona być równice bezstronną i ścisłą w swych wywodach, jak najbardziej metodyczne i rozwinięte rozumowanie. Gdy zastanawiamy się krytycznie nad dziełami mistrzów w jakiejkolwiek dziedzinie, znajdziemy zawsze rozumową rację bytu i dostateczne uzasadnienie dla każdego rysu ich twórczości, chociaż był on zazwyczaj wynikiem natchnienia raczej, niż rozumowania, a przynajmniej wynikiem rozumowania skróconego, opartego na nagromadzonych już poprzednio pewnikach, które się we właściwej chwili układają w trafne rozwiązanie zagadnienia.

Polityka jest funkcją stałą i konieczna w swej ciągłości, – to też nie w każdej chwili daje pole do rzutów intuicji twórczej, ale za to wymaga nieustannej ścisłości i kontroli rozumowania. Im zajęte stanowisko polityczne jest trafniejsze, bardziej odpowiadające istotnemu stanowi rzeczy, tym na dalszą starczy metę i łatwiej przetrzymać może nawet zmieniające się ustawicznie warunki. Wszelako zawsze dbać musi o to, żeby było z tymi warunkami zgodne. Trafna ocena położenia w chwili, gdy nastręcza się pytanie, czy należy zachować zajęte stanowisko, czy też odpowiednio je zmodyfikować lub zmienić, należy do rzędu trudniejszych zadań w polityce. Zwłaszcza jest ono trudne dla naszej umysłowości, tak skłonnej do utożsamiania stanowiska politycznego z zasadniczymi założeniami bytu i przyszłości narodu, do wyprowadzania go bezpośrednio na drodze czystej dedukcji z tych założeń, wreszcie do poczytywania każdej zmiany stanowiska politycznego za pewnego rodzaju odstępstwo od zasad przewodnich. Jeżeli taki sposób widzenia rzeczy, nawet gdy się objawia w społeczeństwach normalnym życiem żyjących, a przy tym stosowany tam wyłącznie w zakresie spraw wewnętrznych, stanowi właściwość stronnictw doktrynerskich, wyprowadzających swe wskazania polityczne na drodze czystej dedukcji z teorii oderwanych, to w naszych warunkach i na gruncie polityki zewnętrznej, gdzie toczy się walka interesów, a nie zasad, stanowi taki sposób widzenia wprost czynnik paraliżujący wszelką akcję polityczną, samą zaś politykę sprowadza na tory oderwanych od życia i jakiejkolwiek celowości pozbawionych walk czysto ideowych. Przy podobnym stawianiu kwestii każda zmiana stanowiska, niemożliwego w danych warunkach do utrzymania i nie dającego żadnych widoków bezpośredniego osiągnięcia zamierzonego celu, na inne, bardziej odpowiadające istotnemu układowi sil i realnemu położeniu, wydawać się musi nie tylko za krok równoznaczny z wyrzeczeniem się objętych nimi dążności, lecz nawet za ich zaprzeczenie. Ciało zbiorowe, które by się kierowało podobną metodą w polityce, wprowadziłoby się samo w stan ustawicznej, niejako chronicznej abdykacji, w stan ciągłego zaprzeczania samemu sobie i wyrzekania się tego, co poprzednio wyznawało; znalazłoby się ono w takim położeniu nawet wtedy, gdyby rozszerzało swe dążności, bo i w tym razie przecinałoby sobie możność dalszego ich rozwoju, z góry jakoby z niego abdykując. Wydaje się to rzeczą karykaturalną, a jednak wśród takich nastrojów umysłu przeżyliśmy lata burzliwe, a zdrowy sens polityczny torował sobie mozolnie drogę tylko wbrew tym nastrojom, płacąc za nie często stratami realnymi, których przy jakiej takiej umiejętności politycznej łatwo byłoby uniknąć.

Najmniejsza nieścisłość w określeniu stanowiska politycznego, tak samo jak nieścisłość w określeniach prawnych, stwarza na każdym kroku trudności przy jego stosowaniu, a już doprowadza do prawdziwych powikłań i błędów w chwili, gdy rozwijające się warunki życia zmuszają do wyraźnego, jasnego i dokładnego ustalenia tego stanowiska, co przy dotychczasowej jego chwiejności równa się w praktyce wprowadzeniu w nim zmiany, mającej często pozory zmiany zasadniczej. Określenie stanowiska politycznego sprowadza się bardzo często do określenia terminu. Niepewne znaczenie wyrazu może stać się powodem wojny między mocarstwami, a już najłatwiej powodem głębokich nieporozumień w łonie społeczeństwa. Wiadomo, że głośny zatarg między Anglią a Stanami Zjednoczonymi (1864 – 1872 r.), znany pod nazwą „sprawy Alabamy”, powstał na tle różnicy w tłumaczeniu terminu: – „ekwipowanie” (statku wojennego). Ileż sporów i bałamuctw wywołało u nas w niedawnych czasach niejednolite i opaczne rozumienie takich pojęć, jak „stanowisko państwowe”, „ugoda” lub „bojkot”, posiadających w mowie potocznej nader wielorakie znaczenia, zależne od poziomu myśli politycznej tych, którzy się owymi terminami posługują. Jak dziecko każdego mężczyznę nazywa „tata”, rozciągając znane sobie pojęcie na fakty nowe, pozornie tylko z nim styczne, tak samo u nas każdy krok, nie będący aktem stosunku wrogiego między stronami, bywa nazywany „ugodą”. Gdy chaos pojęć zajdzie już tak daleko, nie pozostałe wtedy innego środka oczyszczenia myśli politycznej, jak wykreślenie zupełne nadużywanych terminów ze słownictwa politycznego i zwrócenie się do ścisłych określeń rzeczowych.

Stanowisko polityczne, zajęte na pewną chwilę, jest punktem wyjścia akcji, czyli szeregu kroków, zmierzających do przeprowadzenia spoczywających w nim postulatów. Każdy krok tego rodzaju stanowi to, co można by nazwać posunięciem na szachownicy politycznej. Zdanie sobie sprawy z wartości posunięcia, z jego zgodności z zamierzonym celem, polega na trafnej ocenie wszystkich skutków, które ta nowa, wchodząca w grę przyczyna pociągnąć za sobą może, – sprowadza się więc do przewidywania, opartego na możliwie ścisłej rachubie.

Błędem, najbardziej rzucającym się w oczy przy ocenie następstw pewnego kroku, jest wyjście z założenia, że pewne przyczyny zawsze i wszędzie sprowadzają te same skutki. Szerokie stosowanie metody analogii z konieczności naraża na głębokie omyłki i rozczarowania. Nie tylko różne siły różnie reagują na te same bodźce, ale ten sam obiekt zachowa się bardzo rozmaicie, w zależności od swego stanu duchowego. W polityce więc nie powinno się nadawać żadnego znaczenia argumentowi, że ktoś kiedyś tak, a nie inaczej zachował się względem pewnego faktu, lecz trzeba dowieść, przynajmniej ze znacznym stopniem prawdopodobieństwa, że miany na względzie czynnik w wiadomych warunkach czasu i miejsca tak właśnie, a nie inaczej postąpi.

Drugim błędem jest przypuszczanie możliwości tego, czego się bardzo pragnie, albo też możliwości tego, czego się bardzo nic chce; jest to w obu przypadkach wnioskowanie na podstawie wyłącznie uczuciowej, czyli ocena polityczna, wypływająca z nastroju optymistycznego lub pesymistycznego, kiedy powinna by wypływać ze ścisłego rozważenia możliwych następstw i wyników. Usposobienie pesymistyczne niekoniecznie pociąga za sobą powstrzymanie się od pewnych kroków w celu uniknięcia niepomyślnych skutków, co – powiedzmy nawiasem mogłoby doprowadzić do sparaliżowania wszelkiej akcji politycznej; usposobienie takie równie łatwo stać się może skutkiem – wprost przeciwnego postępowania. Pod wpływem tego stanu ducha rodzi się takie rozumowanie: akt niepożądany nastąpi w każdym razie, a zatem wywołanie go lub przyśpieszenie może nie być brane w rachubę, o ile zamierzony krok posiada inne strony, przemawiające za nim. Jest w tym pewnego rodzaju fatalizm, podrywający u podstaw samo pojęcie akcji politycznej, która w tym położeniu polega właśnie na stworzeniu jednego czynnika więcej, mającego wpłynąć na odwrócenie faktu niepożądanego. W sztuce wojskowej fatalizm taki nazywa się opuszczeniem posterunku, którego bronić należało aż do wystrzelenia ostatniego naboju.

Każda niemal akcja polityczna sprowadza skutki wielorakie i różnostronne. Przy metodycznym wyprowadzaniu wniosku ostatecznego należy skutki te rozbić na kategorie i każdą rozważać z osobna; dopiero zestawienie sum różnych kategorii i wyprowadzenie niejako ich bilansu może dać jednej z nich przewagę rozstrzygającą i pozwoli wypowiedzieć się stanowczo za pewnym posunięciem na szachownicy politycznej lub przeciw niemu. Tylko podobne systematyczne, trzeźwe a trafne rozumowanie zapobiega błędowi aż nazbyt pospolitemu, że ujemne skutki drugorzędne pewnego kroku biorą w umysłach przewagę nad skutkami dodatnimi pierwszorzędnej doniosłości, lub odwrotnie – dodatnie nad ujemnymi. A przy tym, nim jeszcze przewidywane następstwa natury ujemnej zaważą na szali w sposób rozstrzygający, należy skrupulatnie rozważyć, czy nie da się im zapobiec na drodze kroków dodatkowych, specjalnie w tym celu przedsięwziętych. Jakże daleko leży podobna sumienna metoda politycznego rozumowania od tak często praktykowanego u nas zwalczania pewnego posunięcia politycznego przez powoływanie się na przeszkody, które się samemu tworzy. Jednym ze stałych następstw każdego kroku w polityce jest niewątpliwie wrażenie, które on wywrze na opinii publicznej. Ale opinia nie jest czymś skończonym i zamkniętym, niedostępnym ani dla argumentów, ani dla rozumowania, lub z drugiej strony jest ona zawsze nader podatna dla wszelkiej agitacji demagogicznej. Otóż zwykłym u nas sposobem zwalczania drogi nowej w polityce jest głoszenie, że demoralizuje ona opinię publiczną, po czym fabrykuje się tę opinię własnymi zabiegami dla udowodnienia słuszności swego twierdzenia i tym sposobem demoralizuje się ją rzeczywiście, imputując podjętej lub zamierzonej akcji to, czego ona bynajmniej w sobie nie zawiera i podniecając mocnymi frazesami przeciwko niej umysły. Tak było z kierunkiem nowosłowiańskim, który po niejakim wyklarowaniu pojęć został doskonale zrozumiany przez opinię, o ile jej celowo w przeciwnym kierunku nie demoralizowano. To celowe usiłowanie wygląda tak, jak gdyby ktoś, chcąc dowieść szkodliwości pewnego lekarstwa dosypał do niego trującej przymieszki.

Jak łatwo wywnioskować ze wszystkiego, co wyżej powiedziano, zarówno ustalanie stanowiska politycznego, jak ocena skutków każdego posunięcia, a więc to, co nazywamy pospolicie dawaniem wskazań i dyrektyw w polityce, należy do operacji myślowych niezmiernie złożonych, subtelnych i trudnych, wymagających wielkiej równowagi duchowej, przedmiotowości sądu i silnego poczucia odpowiedzialności. Podobna praca myśli może być powierzona tylko szczególnym, specjalnie do niej przystosowanym organom zbiorowym. Otóż organami tego rodzaju nie mogą być żadne ciała dyskutujące, mogą być tylko ciała umiejące myśleć wspólnie.

O potrzebie, o konieczności tego rozróżnienia zapomina się łatwo w praktyce: ciała, mające kierować polityką, przybierają niepostrzeżenie charakter ciał dyskutujących – i odwrotnie, ciała w założeniu już swym do tej właśnie czynności powołane, od parlamentów począwszy, dążą do przywłaszczenia sobie władzy kierowniczej w polityce. W tym leży źródło wielu najcięższych błędów metodologicznych i ustawicznego tarcia w życiu politycznym. Różnica między organami obu typów, polegająca na tym, że jedne z nich są powołane do prac ustawodawczych, drugie do prac w zakresie rządzenia i administracji (niesłusznie nazywanych zazwyczaj czynnościami wykonawczymi), – różnica ta jest raczej natury formalnej i prawnej, i tylko na szerokiej arenie życia państwowego występuje ona w całej pełni, ale w życiu społecznym zatraca swój plastyczny wyraz. Z punktu widzenia metodologii politycznej polega ona na czym innym właśnie na różnicy metod myślenia zbiorowego.

W ciałach, powołanych do czynności dyskusyjnej – a które z natury rzeczy są zbiorowiskami większej liczebności, – członkowie, rozbici już z góry na grupy z podkładem odrębnych interesów, opinii czy innych właściwości, przystępują nie do narad, lecz do dyskusji nad gotowymi już wnioskami, przychodzą z wyrobionymi i ustalonymi poglądami i wymieniają tylko wzajemne swe opinie, ewentualnie porozumiewają się na ich gruncie, czynią sobie wzajemne ustępstwa, a w rezultacie dochodzą większością głosów bądź do przyjęcia (ze zmianami lub bez nich), bądź do odrzucenia postawionego wniosku. Parlament, który dopiero na posiedzeniach ustalę swe opinie, który daje się porwać mówcom i dochodzi do wniosków z góry nie przewidzianych, jest lichym parlamentem i powierzonych sobie funkcji należycie spełnić nie może. Jedyną jego czynnością w zakresie właściwej polityki jest dyskusja generalna nad polityką rządu, zakończona wyrażeniem, bezpośrednio czy pośrednio, wotum zaufania lub nieufności do niego. Ustalanie polityki, a tym bardziej kreślenie jakichkolwiek dyrektyw jest w samym założeniu przekroczeniem kompetencji zarówno parlamentu, jak i wszelkich ciał dyskutujących.

W organach, kierujących polityką w jakimkolwiek zakresie, z natury rzeczy będących grupami nielicznymi, członkowie powinni przystępować do narad (nie dyskusji) bez powziętego z góry stanowiska, powinni z całą skrupulatnością i bezstronnością zbadać położenie, obmyśleć wspólnie inicjatywę odpowiednich kroków i ważyć sumiennie wszystkie ich skutki i następstwa, słowem powinni zastanawiać się i myśleć wspólnie, ażeby dojść, ile możności bez głosowania, do zgodnych wniosków co do dalszej polityki i wypływających z niej dyrektyw.

Gdy członkowie ciała kierowniczego przystępują do pracy z ustalaną już lub powziętą z góry w umyśle każdego z nich opinią w kwestii podlegającej naradom, bez względu na to, czy ta opinia ukształtowała się pod wpływem doktryny, uczuć, interesów albo tak powszechnego mniemania, że polityk musi mieć prima vista[1] stanowcze zdanie w każdej kwestii, wtedy o wspólnym myśleniu, o metodycznym zastanawianiu się i rozumowaniu nie może być mowy. Każdy fakt będzie przez uczestników oświetlany z punktu widzenia ustalonych już w ich głowach pojęć, każdemu posunięciu w polityce przypisywane będą te następstwa, które odpowiadają założeniu, a decyzja, zawsze daleko od jednomyślności, wypływającej z trafnej oceny położenia, będzie czymś połowicznym, kompromisowym, przeciętną zdań wygłaszanych jeżeli nie wyrazem uczucia, rozdmuchanego przez kogokolwiek z obecnych, które zawsze znajdzie grunt dla siebie podatny w chwili, gdy czynniki umysłowe zneutralizują i zniosą się wzajemnie. W rezultacie zarówno stanowisko polityczne, tak i dyrektywa postępowania będą rozbawione wszelkiej istotnej wartości, jeżeli w ogóle do nich dojść będzie można.

Wyniki podobne są niezależne od siły umysłu i zdolności politycznych członków ciał omawianych. Rzecz cała polega na tym, że jedno i to samo ciało zbiorowe może być zarówno mądrzejsze od swych części składowych, jak i umysłowo od nich niższe – wszystko zależy od metody zbiorowego myślenia. Organ, złożony z ludzi średniej miary, ale z których każdy stara się nauczyć czegoś od innych w pewnej kwestii i z całą sumiennością dorzuca swój przyczynek do skarbnicy wspólnej, organ taki dojdzie do postanowień niewątpliwie bardziej wartościowych, niżby to mogły osiągnąć wysiłki każdego członka z osobna. Przeciwnie, organ złożony z geniuszów nawet, ale rozbieżnych, zarozumiałych, pewnych siebie i nie liczących się ze zdaniem innych, będzie polem do wzajemnego paraliżowania ich zdolności i przeciwko każdej opinii oryginalnej wystąpią wszyscy inni, żadne twierdzenie nie będzie zważone i ocenione, lecz zbite, każdy wniosek śmielszy będzie pogrzebany, a postanowienie powzięte, skoro już powzięte być musi – będzie zawsze stało poniżej tego, co każdy z uczestników sam z siebie wydobyć byłby zdolny.

Już to jedno wykazuje – powiedzmy nawiasem – do jakiego stopnia dobra polityka zależy nie tylko od umysłu, ale i od charakteru prowadzących ją jednostek, od ich zrównoważenia, prawości, niepowodowania się żadnymi względami ubocznymi, od istotnego dbania o dobro publiczne.

Ciało kierownicze w polityce, jeżeli ma sprostać swemu zadaniu, musi być przede wszystkim jednolite pod względem swego składu umysłowego, należycie z sobą zespolone, umiejące myśleć i rozumować wspólnie, zdolne do każdej kwestii z całą bezstronnością, właściwą wysokiemu punktowi widzenia, zawieszając do czasu decyzji wszelkie osobiste i podmiotowe sądy.

Tylko organ, uposażony we wszystkie te właściwości, potrafi operować z powodzeniem metodami tak wysoce złożonymi i subtelnymi. jak metody politycznego myślenia i działania.

„Przegląd Narodowy”, Listopad 1908 r.


Tekst został opublikowany także w książce Zygmunt Balicki - Z doby przełomu myśli narodowej


[1] (wł.) „Na pierwszy rzut oka” [redakcja]

Inne publikacje autora Wszystkie artykuły