Stanisław Piasecki - Prawo do twórczości

W genialnej satyrze Huxleya „Nowy, wspaniały świat” jest pod koniec taki moment, gdy dzikus, dostawszy się do Stanów Zjednoczonych Świata, uszczęśliwionych komunizacją, standaryzacją i stabilizacją (takie idealne państwo przyszłości), woła przerażony i zgnębiony:

– Nie chcę wygody! Chcę Boga, poezji, prawdziwego niebezpieczeństwa. Chcę wolności, chcę cnoty. Chcę grzechu. Żądam prawa do nieszczęścia, starości, brzydoty i niedołęstwa; prawa do syfilisu i raka; do głodu, do tyfusu; do wszy; do życia w ciągłym strachu przed jutrem!

Niepodobna nie słyszeć tego wołania, gdy się myśli o popularnych dziś receptach na przebudowę świata, o pomysłach zapewnienia ludzkości szczęścia przy pomocy racjonalnej organizacji wielkiej masy – nowego ustroju gospodarczego współczesności. Paradoksalne ujęcie huxleyowskie nie jest tak dalekie prawdy, jakby się zdawało. Nie trzeba go tylko brać dosłownie. W wołaniu dzikusa o prawo do wszystkich klęsk, gnębiących dziś ludzkość, które usunąć obiecuje nam planowa gospodarka, jest przede wszystkim poczucie niedostateczności mechanicznych sposobów naprawiania świata. Znakomicie uregulowany mechanizm społeczno-gospodarczy, uregulowany wyłącznie na podstawach wiary materialistycznej, może się okazać równie groźny i niebezpieczny dla człowieka, jak dotychczasowa anarchia głodu, nędzy i choroby.

Można i trzeba już dziś o tym mówić jasno i otwarcie, bez obawy posądzenia o konserwatyzm i wysługiwanie się zainteresowanym w utrzymaniu obecnego ustroju. Pewne pojęcia, do wczoraj jeszcze rewolucyjne, tak się zdołały upowszechnić, że właśnie uchodzą one za konserwatyzm. Któż odważy się dziś zakwestionować publicznie prawo do chleba, będące jeszcze do niedawna co najwyżej nakazem odświętnej filantropii wobec maluczkich? Kto wystąpi przeciw prawu do pracy, gdy już co druga książka beletrystyczna snobuje się tragizmem bezrobocia? Walczyć o usunięcie materialistycznych nierówności społecznych i tylko tyle a nic więcej – znaczy wybijać otwarte drzwi.

O miedzę, za wschodnią granicą, dokonywa się gigantyczny eksperyment budowy ustroju, w którym teoretycznie materialne nierówności społeczne są usunięte, a własność uspołeczniona, czy też raczej upaństwowiona. W literaturze sowieckiej, tak teraz masowo tłumaczonej na język polski, na każdej niemal karcie spotyka się opisy entuzjazmu młodzieży, budującej nowy, wspaniały świat. To samo w filmach sowieckich, coraz częściej wyświetlanych na naszych ekranach. Nie wydaje mi się ani na chwilę, jak (to sądzi wielu przy kawiarnianych stolikach, aby ten patos entuzjazmu, buchający z sztuki sowieckiej, był robiony na rozkaz z góry, dla propagandy tylko. Ten entuzjazm jest naprawdę i nie ma się czemu dziwić. Porywająca to rzecz budować nowy, lepszy świat, gdy się wierzy w słuszność programu. Porywająca nawet bez butów, nawet o głodzie i chłodzie. I nie w ten zagadnienie, jak jest w Rosji sowieckiej obecnie, ale w ten, jak będzie, gdy ten nowy ustrój zostanie zbudowany i wykończony. A tu można powiedzieć z całą pewnością: lepiej jest teraz, bez butów, ale z entuzjazmem niż będzie kiedyś, kiedy cały mechanizm zostanie wykończony, kiedy głodny człowiek, sycący się teraz rozkoszą tworzenia, stanie się człowiekiem sytym, ale tylko – kółkiem w maszynie...

Nie jest to bynajmniej sprawa, która może nas obchodzić czysto teoretycznie, jako horoskop, ustawiony dla sąsiada. Ten horoskop jest także dla nas. Świat bolszewiczeje. To samo prawie, co Sowiety zrobiły rewolucją od dołu, Roosevelt próbuje robić w Ameryce rewolucją od góry. Nadużycia prywatnego kapitalizmu stały się tak dla wszystkich oczywiste, niesprawiedliwość wyzysku tak obmierzła, a rozstrój gospodarczy, wywołany egoizmem interesów tak groźny – że pora była już wielka chwycić byka za rogi. Różnie się do tego różne narody zabierają; rzadko frontowym atakiem, częściej po cichu, zachodząc od boków. Ale wszędzie doktryna marksowska święci triumfy: kapitał, koncentrując się, ułatwia tym samym objęcie go przez społeczność za jednym zamachem. Im wyższy stopień koncentracji, im bardziej przemysł rozbudowany, im gospodarka rolna bardziej zmechanizowana, im administracja państwowa bardziej zbiurokratyzowana – tym łatwiej wszystko przejąć i poprowadzić dalej na nowych zasadach. O ile niewątpliwie upaństwowienie kapitału (bo to uspołecznienie kapitału zawsze jest w praktyce upaństwowieniem) umożliwia znacznie sprawiedliwszą, racjonalniejszą i zdrowszą dla interesów zbiorowości gospodarkę, ale właściwie w ramach tego samego ustroju kapitalistycznego. Zmienia się tylko właściciel; prywatny kapitalizm wyrugowany zostaje przez państwo; jest to już rzeczą obojętną, czy to będzie państwo narodowe, czy też konsekwentniej, jak w satyrycznej wizji huxleyowskiej – Stany Zjednoczone Świata.

Utarło się przekonanie, że największą zbrodnią ustroju kapitalistycznego jest wyzysk materialny, stworzenie rażących dysproporcji w rozdziale dochodu społecznego. Temu oczywiście zniszczenie prywatnego kapitalizmu może w znacznej mierze zaradzić, choć niezupełnie, bo państwo, które przejmuje dotychczasowe atrybuty prywatnych przedsiębiorców nie jest przecież abstrakcją; państwo to przede wszystkim ludzie, którzy nim kierują, a w tej warstwie rządzącej mogą się łatwo obudzić nie mniejsze egoizmy niż w dawnych baronach przemysłowych. Ale jest jeszcze druga, cięższa zbrodnia ustroju kapitalistycznego, niż wyzysk materialny – to zbrodnia duchowego zubożenia człowieka,

Laissezfairyzm gospodarczy, który doprowadził w czasach nowożytnych do gwałtownej koncentracji kapitału, a wraz z rozwojem techniki, skierowanej od razu przez władców kapitału ku pomysłom wielko-maszynowym (wszelkie wynalazki, które mogły uniezależnić szarego człowieka od wielkiej produkcji, wykupywano i zakorkowano od razu) – dał podstawy pod rozwój wielkiego przemysłu. Zmienił nie tylko strukturę społeczno-ekonomiczną świata. Zmienił jego strukturę społeczno-kulturalną. Zestandaryzowano produkcję i do jej potrzeb zaczął standaryzować człowieka. Człowiek stał się potrzebny tylko jako nabywca standaryzowanych towarów i jako standaryzowane kółko w maszynie produkcji. Inwencja twórcza w sporządzaniu najzwyklejszego drobiazgu użytkowego stawała się coraz bardziej wyłączną domeną garstki speców od projektowania matryc i sztamę, z których maszyny odbijały w setkach tysięcy standaryzowane, jednakowe przedmioty. Przy maszynach fabrycznych stoją ludzie, wykonujący w ciągu określonej liczby godzin określoną liczbę mechanicznych, bezmyślnych, ogłupiających ruchów, aby za tę pracę, nie dającą żadnego zadowolenia, bo odciętą od wszelkiej twórczości, dostać określoną ilość pieniędzy, za którą można kupić standaryzowane przedmioty, wytwarzane przez fabryki...

Odarto człowieka z człowieczeństwa. Pozbawiono go największej rozkoszy ludzkiej – twórczości. Tę zarezerwowano dla elity. Szaremu człowiekowi niech wystarczy, że haruje, że je i że może iść do kina. Praca stała się przekleństwem, a brak pracy – to głód i nędza. Czyż dziwić się potem, że w programach proletariackich, obok postulatu usunięcia wyzysku przez uspołecznienie kapitału, nieodmiennie powtarzają się postulaty ograniczenia godzin pracy? Praca większości ludzi w ustroju wielkoprzemysłowym straciła swój dawny charakter wyładowywania instynktu twórczego, tego instynktu, który odróżnia człowieka od zwierzęcia, tego instynktu, który jest iskrą Bożą w ludzkiej duszy. Chłop siejący zboże i uczestniczący współtwórczo dzień po dniu w tajemniczym misterium przyrody na swoim zagonie, szewc obmyślający kształt przyszwy do nowej pary butów, czy (bardziej nowocześnie) mechanik konstruujący „z własnej głowy” karoserie do samochodu – mają zupełnie inne poczucie, niż parobek przemierzający na traktorze kilometry cudzej ziemi, fabryczny pracownik szewski wycinający mechanicznie sztancą kapkę obuwia, czy robotnik w Detroit u Forda, stojący przy taśmie automatycznej. Nie wystarczy ich upaństwowić, aby czuli się dobrze. To tylko może poprawić ich warunki materialne, skrócić czas pracy, uchronić od bezrobocia. Człowieczeństwa im to nie wróci.

Tam, gdzie jak w Rosji Sowieckiej, odbywa się rozbudowa przemysłu do skali światowej już przez uspołeczniony (czytaj: upaństwowiony) kapitał, a nie przez kapitał prywatny, entuzjazm zbiorowej budowy podsycany zresztą umiejętnie rekordomanią, starczy może czasowo za namiastkę twórczości indywidualnej. Przeklinać swój los będą dopiero ci, którzy staną na stałe przy zbudowanej entuzjazmem ojców taśmie automatycznej. Innym narodom nawet tej pociechy okresu entuzjazmu nie stanie. Nie będą pionierami. Pójdą po utartych śladach. Pójdą, aby zagrać o małą już dziś stawkę zmiany właściciela kapitału, nie tykając samej podstawy ustroju kapitalistycznego: koncentracji.

To, co mogło się wydawać jeszcze kilka lat temu rewolucyjną śmiałością w myśleniu, trąci już dziś konserwatyzmem. Trzeba myśleć śmielej i mieć ambicję narzucenia tej myśli światu. Zaatakować ustrój obecny w jego najistotniejszym punkcie: zasadzie koncentracji kapitału. Walczyć o dekoncentrację, bo tylko przy dekoncentracji możliwe jest zaspokojenie obok prawa do chleba i prawa do pracy – także prawa do twórczości. Prawo do chleba bez prawa do pracy jest jałmużną. Prawo do pracy bez prawa do twórczości jest niewolą. Jeśli tego na razie nie rozumieją ci, których prawa do twórczości pozbawiono od długich lat, których wyzuto z człowieczeństwa i zaprzedano w niewolę mechanizmu koncentracji przemysłowej – to tym bardziej obowiązek wołania spada na tych co najlepiej rozumieją, czym jest możność zaspokojenia instynktu twórczości w życiu człowieka: na pisarzy, malarzy, muzyków, na świat sztuki. Będzie to walka o wyższy typ duchowy społeczności, walka o upowszechnienie kultury pojmowanej nie jako odświętny odpoczynek po ogłupiającej pracy, ale jako zasady samej pracy. Stworzony przez ustrój zarówno prywatno-kapitalistyczny, jak i państwowo-kapitalistyczny podział na twórców i wytwórców jest równie wielką krzywdą społeczną, jak podział na bogatych i biednych.


Tekst pochodzi z książki Stanisław Piasecki - Prawo do twórczości

Inne publikacje autora Wszystkie artykuły