Stanisław Piasecki - Ofensywa jednolitego frontu

Trzy czasopisma literackie „jednolitego frontu” a mianowicie: „Lewar”, „Po prostu” i „Nowa Wieś” zamieściły w ostatnim czasie artykuły i notatki, atakujące mniej lub bardziej wybredną frazeologią „agitkową” nasze „Prosto z Mostu”. Jednoczesność kierunku ataku i współdźwięczność argumentów zdają się wskazywać, że rzecz odbywa się według pewnego planu strategicznego. Pora zatem rozpocząć kontrofensywę.

Różnie ona musi wyglądać na różnych odcinkach ataku; w zależności od poziomu argumentacji polemistów; suum cuique[1]. Z największą ochotą wychodzi się na ten odcinek, gdzie u przeciwników spotkać się można z próbą dyskusji poważnej i rzeczowej O taką wielką dyskusję, dyskusję pomiędzy obozem radykalizmu dekoncentracji gospodarczej, a obozem radykalizmu kolektywistycznego, chodziło nam od pierwszych numerów „Prosto z Mostu”. Wydaje się nam nawet, że potrafiliśmy do tej dyskusji wprowadzić nowy ton. Za punkt wyjścia wzięliśmy po prostu, że po tamtej stronie, u przeciwników, nie brak ludzi, którzy tak samo szczerze wierzą w swój program, jak my wierzymy w swój. Że tak samo wielu z nich, jak nam, zależy uczciwie na przebudowie ustroju społecznego, na walce z wyzyskiem kapitału o sprawiedliwość społeczną, tylko osiągnięcie celu widzimy na innych drogach. Że absurdem byłoby uważać, iż wszyscy ci, których nazywa się kolektywistami, komunistami czy marksistami, którzy za swe przekonania i działalność ryzykują długie lata więzienia – to po prostu sami „agenci na żołdzie bolszewizmu”.

Stąd zaś wniosek, że jeśli się szczerze pragnie przebudowy społecznej, jeśli ma się jej wizję i chce się o tę wizję walczyć, to trzeba tę walkę umieć stoczyć nie tylko w próbie sił, ale i w próbie argumentów. Myślę, że argumenty naszej koncepcji, koncepcji zapewnienia człowiekowi sprawiedliwego zaspokojenia potrzeb nie tylko materialnych, ale i duchowych, są bardziej nowoczesne i twórcze od przestarzałej, jednostronnej i niewytrzymującej próby życia doktryny Marksa. Marksistowska krytyka kapitalizmu (dopełniona przez Sombarta) po dziś dzień w niejednej ze swych analiz nie straciła nic na aktualności; natomiast wszystko, co w marksizmie miało być pozytywne, miało zbudować nowy ustrój, jest po prostu starym, zjełczałym kapitalizmem, tyle tylko, że w skali państwowej.

Ten punkt sporu jest najistotniejszy. Nie dziwota więc, że najbardziej porusza zaślepieńców marksizmu. Składa się zaś tak szczęśliwie, że ta właśnie sprawa podniesiona została w artykule Wł. Raduskiego pt. „W tych chwytach jest metoda” („Lewar” nr 10), jedynym artykule, usposabiającym swym poziomem do poważnej dyskusji. Nie bez tego oczywiście, aby Raduski nie zrobił sobie na wstępie taniej przyjemności. To, że kiedyś zaniechałem polemiki z jego artykułem, częściowo skonfiskowanym, nie chcąc korzystać z handicap'u, jaki dawałoby mi przedostanie się do wiadomości publicznej nie wszystkich argumentów przeciwnika i ograniczyłem się do naszkicowania swojej tezy – nazywa Raduski „strzelaniem z za pleców cenzora”.
Wł. Raduski jest, o ile się nie mylę, stałym czytelnikiem „Prosto z Mostu” i widuje białe plamy na jego łamach. Tak wygląda nasze strzelanie „z za pleców”. Po co więc ta wolta polemiczna, w którą się samemu nie wierzy?

Mniejsza z tym jednak. Ważniejsze są argumenty, jakimi Raduski stara się zbić twierdzenie, że komunizm w praktyce, czyli ustrój sowiecki niczym się nie różni od kapitalizmu państwowego. Dowodzenie Raduskiego, obracające się zresztą w ramach popularnego wykładu dobrze znanych tez marksizmu, brzmi następująco:

„Produkt dodatkowy, zawłaszczany dziś przez kapitalistów jako zysk, w ustroju socjalistycznym obracany jest na rozbudowę gospodarki, służącej całej ludności, całemu bezklasowemu społeczeństwu. Czynnikiem decydującym o kierunku rozwoju i rozmiarach produkcji poszczególnych gałęzi przemysłu i rolnictwa, nie jest zysk, lecz potrzeby tego bezklasowego społeczeństwa. Nie ma w ustroju socjalistycznym „produkcji dla produkcji” (jak to nazywa St. Piasecki), tzn. produkcji dla zysku, a jest tylko produkcja dla zaspokojenia potrzeb, produkcja dla człowieka”.

Tak wygląda teoria. A praktyka? Niech odpowie za mnie... dyktator Rosji sowieckiej, Stalin, którego słowa cytował niedawno Jerzy Kuncewicz w artykule „Sowiecki kapitalizm państwowy” („Prosto z Mostu” nr 40):

„Sprawa rentowności naszych przedsiębiorstw państwowych i kooperatyw ma wielkie znaczenie, gdyż my jesteśmy krajem ubogim w kapitały i nie otrzymujemy żadnych pożyczek z, zagranicy. W 1923/24 r. przemysł państwowy dał zysku 142.000.000 rubli, z czego około 71.000.000 przelano do kas państwowych. W 1924/25 r. zyski wzrosły do sumy 315.000.000 rubli, z czego 173.000.000 rubli otrzymało państwo, czyli 54% zysku zostało przelane skarbowi. Według obliczeń Komisariatu Finansów, banki przyniosły w 1923/24 r. 46.6000.000 rubli, z czego 14.000.000 rubli otrzymało państwo. W 1924/25 r, było dochodu 97.000.000 rubli, z czego 51.000.000 rubli przelano do skarbu”. (Podkreślenie moje).

Rentowność... zyski... banki... dochód... Czy prezes rady nadzorczej wielkiego koncernu kapitalistycznego przemawiałby inaczej? I czy, gdyby wszędzie tam, gdzie mowa o zysku przelanym do kasy skarbu, podstawić słowo „podatek” – nie mogłaby ta mowa być wygłoszona w każdym państwie kapitalistycznym?

Wiem, wiem, co mi na to odpowie Raduski:

„Przejście od kapitalizmu do socjalizmu nie odbywa się bezpośrednio – konieczny jest okres przejściowy, okres dyktatury proletariatu i budownictwa socjalistycznego, okres, w którym istnieją jeszcze klasy społeczne, w którym istnieje jeszcze częściowo kapitalistyczny zysk i wyzysk”. (Podkreślenie moje).

Mam jednak poważne obawy, czy w praktyce ten „okres przejściowy” nie musi stać się właśnie czymś stałem i trwałem. Gdy się przejęło formy gospodarki kapitalistycznej nie sposób wyrzucić tego, co jest sprężyną tego typu gospodarki koncentracyjnej: zasady rentowności. I ta właśnie zasada rentowności, podstawa produkcjonizmu, będzie rządzić ustrojem, a nie teoretyczna zasada zaspakajania potrzeb społeczeństwa.

Przypuśćmy np., że w Sowietach kosztem olbrzymich wysiłków rozbudowano na wielką skalę przemysł zapałczany. Stoją już wielkie fabryki, zatrudniające tysiące robotników, zakłady zaczynają się opłacać i nagle do szefa trustu zapałczanego zjawia się człowiek, który wynalazł wieczną zapałkę. Czy sowiecki dyrektor postąpi inaczej niż Krüger? Czy nie unieszkodliwi wynalazku, który wprawdzie ułatwiłby zaspakajanie potrzeb ludności, ale równocześnie uczyniłby bezwartościowymi wielkie fabryki i wywołałby przez bezrobocie robotników zapałczanych, wielki wstrząs w całej gospodarce przemysłowej państwa?

Machina produkcjonizmu, wszystko jedno czy w prywatnych rękach, czy sowieckich, działa nieubłaganie według tych samych praw kapitalistycznych. Jeśli się chce znieść niewolę kapitalistyczną, nie wystarczy przejąć produkcję przez państwo. Trzeba zmienić jej charak ter, odkapitalizować ją drogą dekoncentracji. Propagowanie tej właśnie tezy wzięło sobie za zadanie „Prosto z Mostu”.

Ale oczywiście, redaktorzy czasopisma „Po prostu”, które niedawno zaczęło wychodzić w Wilnie, wiedzą lepiej, jakie jest nasze zadanie. W ostatnim numerze (4) znaleźć można pod tym względem wyczerpujące informacje. Redakcja przedrukowała wyjątki z mego artykułu „Taka sobie czytanka” i zaopatrzyła je poniższym komentarzem:

„Ostatni artykuł Piaseckiego różni się znacznie tonem i charakterem od poprzednich jego wynurzeń. Różnice te wynikają z pełnej wewnętrznych sprzeczności sytuacji i funkcji socjalnej tygodnika „Prosto z Mostu”. Ten zresztą na dość wysokim poziomie literackim redagowany organ młodonarodowców spełnia funkcje przechwytywania i wekslowania radykalizujących nastrojów szerokich warstw polskiego drobnomieszczaństwa na tory nieszkodliwe dla istniejącego dziś ustroju (!). Ta funkcja ideologiczna „Prosto z Mostu” w ciekawy sposób została zdemaskowana (!) w polemice Władysława Raduskiego w „Lewarze” Nr. 9 „Fałszywe chwyty” i Nr. 10 „W tych chwytach jest metoda”. Spełniając określoną funkcję socjalną, „Prosto z Mostu” musi jednakże wyrażać i wyraża częstokroć szczerze ideologiczne wahania drobnomieszczaństwa i jego antykapitalistyczne nastroje. Taki charakter nosi i omawiany artykuł Piaseckiego”.

Gdybym chciał metodą i stylem redakcji „Po prostu” określić „funkcję ideologiczną” tego czasopisma, musiałbym napisać coś w tym rodzaju: „Komunizujące czasopismo „Poprostu”, redagowane na dość wysokim poziomie, spełnia funkcje przechwytywania i wekslowania radykalizujących nastrojów społeczeństwa na tory komunistyczne. Służy ku temu m.in. nazwa czasopisma, fonetycznie i pojęciowo podobna do nazwy tygodnika „Prosto z Mostu”. W stylu czasopisma „Po prostu”, pomimo, że zdaje się ono zdradzać pewne szczere tendencje rewizjonistyczne w stosunku do marksizmu, dostrzec można znacznie więcej zgrywania się na proletariackość i „demaskowanie” drobnomieszczaństwa, niż w prawowiernym „Lewarze”. Ta wewnętrzna sprzeczność wypływa stąd, że redaktor „Po prostu” Henryk Dembiński był jeszcze przed kilku laty działaczem katolickim, musi więc jaskrawiej zaznaczać swoją przynależność do jednolitego frontu, niż starzy marksiści z „Lewara”.

Tak by mniej więcej wyglądała odpowiedź, gdyby się chciało ją utrzymać w tonie, w jakim o nas pisze „Po prostu”. Ale to tylko – gdyby.

Bo oczywiście nie podejrzewam redakcji „Po prostu” o świadome splagiowanie nazwy naszego tygodnika. To raczej przypadek czy wpływ. Mimo niesympatycznego zgrywania się młodej redakcji, wierzę w szczerość jej intencji. Może jeszcze i z tym pismem będzie można kiedyś podyskutować – na innym poziomie.

Natomiast trudno uwierzyć w szczerość intencji redaktorów miesięcznika „Nowa Wieś”, który jest produktem zgleichschaltowania[2] marksistowskiego dawnej „Wsi i jej pieśni”. W ostatnim numerze tego pisma (4) ukazały się dwa artykuły: „Jedna jest droga przez wieś” i „Pół żartem, pół serio”, pod którymi nie bez zdumienia wyczytałem nazwiska Antoniego Olchy i Mariana Czuchnowskiego.

Znam wcale dobrze twórczość publicystyczną i poetycką Olchy, jego język, styl i słownictwo. Ale nie trzeba nawet bliższej znajomości: wystarczy porównać artykuł Olchy „Oblicze żywej Naprawy”, drukowany w numerze 13-tym „Prosto z Mostu”, z artykułem „Jedna jest droga przez wieś”, drukowanym teraz w „Nowej Wsi” i podpisanym również przez Olchę, aby się zdumieć; to chyba nie ten sam człowiek pisał. Zamiast dawnego jędrnego, żywego, dosadnego – i co tu dużo gadać – świetnego języka rodem ze wsi, jakiś fatalny żargon agitacyjny, bezosobisty, płaski, mieszczuchowski, naszpikowany słówkami, w rodzaju „agitka”, „kontra” itd. Zamiast dawnej świeżości myśli – tępa frazeologia marksistowska, insynuacje, inwektywy, chwyty spod ciemnej gwiazdy. Czyżby młody, niedoświadczony pisarz użyczył swego nazwiska artykułowi, pisanemu przez kogoś innego? Czyżby tam tak się przez kilka miesięcy spłycił i zbanalizował? Ta zagadka psychologiczna nie przestanie mnie interesować.

Artykuł poświęcony jest krytyce książki Burka „Droga przez wieś” i atakowi na „niepowołanych opiekunów” młodych talentów chłopskich. Oto, jak się okazuje z artykułu, podpisanego nazwiskiem Olchy, „mafia księżo-pańska” stara się posterować nowymi siłami inteligencji ludowej „w ślepy zaułek wstecznictwa” i dlatego każę „najtęższym swoim głowom pracować na chłopskim froncie” oraz „za wszelką cenę wciągnąć w swoje szeregi synów chłopskich”. Ofiarą tej niecnej intrygi padł Burek:

„Burek jest jednym z tych synów chłopskich, na którym również tragicznie zaciążyła „łaskawa” łapa mieszczańskiej krytyki. Bardzo zdolny syn chłopski, nie ustrzegł się, niestety, przed wypaczeniem chłopskiej rzeczywistości... Burek zręcznie próbuje naciągnąć rzeczywistość do zachowawczej i przez to samo wstecznej ideologii”.

I dalej:

„Osobiście uważam, że byłoby dużą szkodą, gdyby Wincenty Burek, pomimo, że jest dopiero początkującym pisarzem, ale bezpośredni duży talent artystyczny i syn chłopski (Boże, co za język! – przyp. mój), uległ łatwej pokusie „jedwabnego życia” po redakcjach pism mieszczańskich, dając się im sprowadzić na manowce powierzchownego pisarstwa, za cenę rzekomo „łatwego żywota”. Opieka, jaką roztoczyły nad nim mieszczańskie sfery literackie, jest niebezpieczna dla dalszego rozwoju Burka, który po udanym debiucie, otrząsnąwszy się z nalotów pozłacanego światopoglądu różnych redaktorów, czerpiących duże zyski z eksploatacji nieuświadomionych klasowo pisarzy – powinien raz jeszcze obejrzeć swoją drogę przez wieś…” itd.

Prawie wszystkie nowele, wchodzące do książki „Droga przez wieś” drukował Burek w dawnym dodatku literackim ,,ABC” i w „Prosto z Mostu”. Ja więc jestem tym redaktorem z „pozłacanym światopoglądem”, który czerpał „duże zyski” z eksploatacji nieświadomego Burka, i kusił go jedwabnym życiem. Strasznie być tak zdemaskowanym! Ale klnę się na brodę Marksa, że to nie moja wina. Namówił mnie do opiekowania się chłopskimi literatami współtowarzysz Olchy z „Nowej Wsi” sam Marian Czuchnowski. Oto przesyłając mi przed rokiem egzemplarz gęsto przez cenzurę poznaczonego białymi plamami poematu swego „Trudny życiorys” (z którego fragment drukowałem w dodatku literackim „ABC”), taką wypisał manu propria[3] dedykację:

„Odważnemu pisarzowi, Stanisławowi Piaseckiemu, polecam poemat, cenzurę i wieś – składając je w pewne ręce.

Łużna, 8.IX, 1934.
Marian Czuchnowski”

Niech więc Olcha o te „duże zyski” czerpane z eksploatacji chłopskich poematów i wsi ma pretensje do Czuchnowskiego. Z jego to stało się poręki. A swoją drogą wątpię, czy za te „zyski”, można by kupić choćby... kułackie gospodarstwo Czuchnowskiego w Łużnej. Równałoby się to zapisaniu na hipotece w Łużnej długów „Prosto z Mostu”.

Żart na bok. Sprawa jest poważna. Jeśli trzeba tu wystąpić z całą bezwzględnością to dlatego, że dość już tego spryciarstwa poniektórych czerwonych literatów chłopskich, tego zabiegania cichcem o względy „mieszczańskiej” krytyki i ataków furii, gdy krytyka podniesie rzetelne walory artystyczne konkurentów, dość obnoszenia się z męczennictwem więziennym po kilkumiesięcznym posiedzeniu w ciupie, gdy inni siedzą latami.

W tymże samym numerze „Nowej Wsi” Marian Czuchnowski w artykule „Pół żartem, pół serio” atakuje artykuł Wojciecha Skuzy „Chłopi idą wprost, literatura bokiem”, zamieszczony w „Prosto z Mostu”. O co? Nie bardzo można wymiarkować z powodzi frazesów. Ale za to Czuchnowski nie zaniedba dodać, że w tym samym numerze „Prosto z Mostu”, w którym był długi artykuł Skuzy, ukazała się... „skromna notatka” o aresztowaniu Czuchnowskiego. Powinien być zapewne długi artykuł o aresztowaniu Czuchnowskiego, a skromna notatka, streszczająca ciekawe wywody Skuzy – wtedy byłoby wszystko w porządku.

Bo Skuza, zdaniem Czuchnowskiego, „ma dość małe prawo mówienia o poczynaniach społecznych”. Dlaczego? A to znów dlatego, że – zacytujmy dosłownie zakończenie artykułu Czuchnowskiego:

„Skuza pisuje teraz w „Prosto z Mostu”, organie narodowej demokracji(!), a ja nadal wchodziłem w życie gromady chłopskiej i trzy razy już od tego czasu siedziałem w więzieniu”.

A więc licytacja, ile kto razy siedział i ile razy konfiskowano jego utwory. Nie staniemy do tej licytacji, choć w redakcji naszej nie brak ani konfiskat, ani ludzi, którzy siedzieli. Samo siedzenie nie stanowi jeszcze żadnego tytułu do chwały. Ważne jest, co kto istotnie zrobił dla przebudowy społecznej swą pracą pisarską i organizacyjną. A trudno mi uwierzyć, aby na froncie walki o sprawiedliwość społeczną i wyzwolenie chłopów, łamigłówki poetyckie Czuchnowskiego, pomimo jego niewątpliwego talentu, odgrywały poważniejszą rolę. Nie tylko dlatego, że Czuchnowski brnie w ślepą uliczkę przestarzałego, wstecznikowskiego marksizmu, ale i dlatego, że się snobizuje mieszczuchowską awangardą i oklepanymi frazesami pseudoproletariackimi. Twórczość pisarska Skuzy czy Burka, prawdziwie chłopska i szczera, z pewnością jest pożyteczniejsza dla sprawy.


Tekst pochodzi z książki Stanisław Piasecki - Prawo do twórczości


[1] [łac.] „Każdemu co mu się należy” [redakcja]
[2] Zsynchronizowania, scalenia. Od niemieckiego gleichschaltung – synchronizacja. W nazistowskiej terminologii oznaczało ono proces ujednolicania życia społecznego i politycznego. Hasło stało się popularne po wyjściu tzw. ustawy gleichschaltującej z 1933 r., powstałej z inicjatywy Franza Gürtnera. Jej celem było zniesienie niezależności krajów związkowych III Rzeszy. [redakcja]
[3] [łac.] „Własną ręką” [redakcja]

Inne publikacje autora Wszystkie artykuły