Stanisław Piasecki - Odzew

Jakaż to radość dla publicysty, gdy poruszywszy sprawę z rzędu tzw. niebezpiecznych, a więc pomijanych i przemilczanych, sprawę, którą uważa w danym momencie za „najważniejszą z ważnych”, stwierdzić może z korespondencji redakcyjnej i rozmów, że się nie mylił w odczuciach, że nie jest bynajmniej w swoich poglądach sam, że nie jest odosobniony, że wielu, wielu myśli tak samo, że słowa artykułu są sformułowaniem zapatrywań nie tylko osobistych.

Zwłaszcza te słowa, które były próbą określenia obecnego stanu sprawy ukraińskiej. Dalsze, które próbowały naszkicować drogi wyjścia, jedyną realną możliwość rozwikłania tragicznego splotu, uległy konfiskacie. Żalą się na to czytelnicy w listach.

Pisze pan B.P z Warszawy:

„Sprawa najważniejsza z ważnych. Całkowita zgoda do ostatnich kresek pod białą plamą. Tak myślałem już wtedy, gdy walczyłem z Ukraińcami w Galicji Wschodniej, a więc przed 16 laty. Nie wierzę jednak w kompromisowe wyjście. Zawsze będzie źle. „Możemy tylko pójść razem”. Ciekaw jestem, jak to sobie p. Redaktor wyobraża. Ale właśnie tu biała plama...”.

Lub w liście p. K.L.K. z Zakopanego:

„Może by się dało wyjaśnić, jakie było zakończenie skonfiskowanego artykułu, a przynajmniej najważniejsze, o co chodziło! Bo sprawa jest istotnie najważniejsza z najważniejszych, a Pański paradoksalnie szczery tok rozumowania stawia przed czytelnikiem wielkie i groźne zagadnienie. I oto w miejscu, gdzie Pan, zdaje się, chce dać pozytywną odpowiedź na te kwestie, które Pan niebezpieczne analizuje – w tym miejscu biała plama! Nie wiem, co tam było, ale myślę, że właśnie bez zakończenia, którego brakło, artykuł jest groźny! Z chęcią, znając intencje zakończenia artykułu, wziąłbym udział w dyskusji, która się niewątpliwie wywiąże, choćby dlatego chętnie, że i sam jestem Lwowiak”.

A oto drugi list od Lwowiaka, list wprost ze Lwowa. List od młodego narodowca, korporanta i działacza akademickiego. List najradośniejszy, że właśnie tam, we Lwowie, gdzie najtrudniej myśleć o sprawie ukraińskiej obiektywnie, bo jest się nieustannie na froncie walki, takie panują poglądy:

„Naród ukraiński przestał już być narodem nietwórczym, wytworzył już swą inteligencję, rozległe tereny działalności kulturalnej. My (nie wszyscy) wciąż widzimy w nich „hajdamaków”, dlatego, że ich twórczość duchowa, ze względu na odmienność alfabetu i traktowanie zagadnień wyłącznie prawie wewnętrznych (co w początkach jest zawsze) ogółowi społeczeństwa polskiego jest nieznana i stanowi ich własny świat zamknięty”.

„Przypuszczam w jaki sposób Pan Redaktor doszedł do swych wniosków – był Pan obecny na procesie (tu następują słowa, które ze względów cenzuralnych, lepiej opuścić). Panie Redaktorze! Rozumiem Pański ogólny tok myśli i z nim się zgadzam, ale zarazem zauważam, że był Pan zbyt mało ostrożny. W dyskusji publicznej przeciwnicy nie wchodzą w zupełności tok myślenia całości, ale chwytają się jednego zdania, jednego słówka i obracają nie bezlitośnie, starając się zburzyć całość”.

Te ostatnie słowa odnoszą się do artykułu polemicznego, jaki w dogorywającym „Kurierze Lwowskim” (już obecnie nieistniejącym) zdążył jeszcze zamieścić p. Klaudiusz Hrabyk, były narodowiec, a obecnie państwowo-narodowiec z uszanowanego ZMN[1]-u. Artykuł p. Hrabyka, w którym po krakauersku stale jestem traktowany per „warszawski znawca problemu”, składa się właśnie z takich powyrywanych zdań z mojego artykułu, spreparowanych odpowiednio dla tym łatwiejszego pogrążenia przeciwnika  i z tępego powtarzania starych endeckich argumentów antyukraińskich i filoruskich, zrozumiałych historycznie, nieuchronnych w pewnym, już minionym etapie rozwoju polskiego ruchu narodowego, ale dziś, w nowych warunkach, zupełnie przestarzałych.

P. Hrabyk i jego towarzysze, to właśnie ludzie, którzy nie umieli podążyć za rozwojem nowoczesnej idei narodowej. Zatrzymali się w miejscu. Dlatego znaleźli się w obozie sanacyjnym, który ich dogonił. Bo przecież dzisiejsza sanacja to wypisz wymaluj przedwojenna endecja, z jej wszechstanowością (książęta i wielkie ziemiany pospołu z patriotycznymi, pokazowymi kmiotkami), z jej wiarą w niezmienne prawidła ekonomii kapitalistycznej, z liberalnym poglądem na kwestię żydowską i bismarckowskim zamaszkami w kierunku mniejszości słowiańskich – tylko bez żelaznej i twórczej konsekwencji w sprawach polskiej polityki zagranicznej.

Nowoczesny ruch narodowy w Polsce, który tej dawnej endecji ma dużo do zawdzięczenia w sformułowaniu pewnych prawd trwałych („Jestem Polakiem” – Dmowskiego), przetworzył się wewnętrznie, idzie ciągle naprzód. Staje się ruchem narodowym w pełnym tego słowa znaczeniu. Na miejsce dawnej wszechstanowości stawia zasadę bezstanowego narodu. Narodu, którego gospodarzami nie są możni, utytułowani, posiadający safes‘y w bankach, poklepujący po plecach kmiotków, wyzyskujący najemną pracę robotniczą – ale narodu równych praw i równych obowiązków dla wszystkich. Nacjonalizm starego typu wierzył w przyrodzone prawa zasłużonych dla narodu, potrafił uzasadniać uprzywilejowane stanowisko tzw. warstw górnych ich ofiarą krwi i mienia w dziejowej drodze narodu. Nacjonalizm nowoczesny uważa zasługi narodowe za prosty obowiązek, którego się nie dyskontuje w brzęczącej monecie, ani w przywilejach. Przeciwnie: te przywileje i te wybujałości majątkowe wynaradawiają warstwy posiadające, kosmopolityzują je, czynią dla narodu szkodliwymi. Tak powstała warstwa, która przez długie lata utożsamiała się z narodem, paplając jednocześnie po francusku i snobując się, że stolica Polski jest... małym Paryżem.

Tak powstała warstwa, pomiatająca na co dzień „chamem” polskim i zdumiona tragicznie, gdy ten cham nie kwapił się do walk niepodległościowych, a natomiast w momentach decydujących słuchał Szeli. Tak powstała warstwa, która nawet wówczas, gdy krwawiła się o Polskę, stwarzała niepewność: ile w tym porywie bohaterstwa było miłości ojczyzny, a ile walki o przywileje stanowe, wyrosłe kiedyś z zasługi, a potem oparte na krzywdzie nierówności społecznej i gospodarczej.

Nowoczesna idea narodowa, idea narodu bezstanowego, nie może się ograniczyć do papierowego zagwarantowania w konstytucji równości obywateli i równie papierowego zniesienia tytułów czy przywilejów. Nowoczesna idea narodowa – to przebudowa ustroju społeczno-gospodarczego, to obalenie faktycznej stanowości, mieszczącej się w swobodnym żerowaniu na żywym ciele narodu – kapitalizmu. W bezstanowym państwie narodowym znajdzie się miejsce dla zdrowych, niezgangrenowanych, niewynarodowionych psychicznie jednostek z tzw. warstw górnych, dla jednostek, które będą się umiały przystosować do nowych warunków równości społeczno-gospodarczej, ale oczywiście państwo to oprze się przede wszystkim o masę narodu, o tych, którzy stanowią dziś miąższ narodu: o chłopa, o robotnika, o drobnomieszczanina, o inteligenta.

Taka jest nowa treść społeczna nacjonalizmu.

Ale przez lata ostatnie przetworzył i przetwarza się nacjonalizm także w poglądach na kwestie narodowościowe. Gdy w latach przedwojennych każdy patriota cieszył się z asymilacji Żydów, gdy w Stronnictwie Demokratyczno-Narodowym nie brakło tzw. Polaków mojżeszowego wyznania – dziś młody nacjonalista polski raczej cieszy się z rozwoju nacjonalizmu żydowskiego, w tym jego młodym, zdrowym dążeniu do stworzenia własnego państwa narodowego w Palestynie[2]. Asymilacja bowiem, próba symbiozy dwóch tak różnych etnicznie i historycznie narodów, dała tylko rezultaty tragiczne. Tragiczne dla masy żydowskiej, która wnosząc w życie polskie obcy i nie do przyjęcia zasób pojęć, odczuć i cech narodowych, wykształconych przez długie lata historii na podłożu etniczno-religijnym, musiała wywołać w konsekwencji reakcję w postaci antysemityzmu. Tragiczne dla jednostek, które odszedłszy od żydostwa, dla swoich stały się renegatami, a przez społeczeństwo polskie nigdy nie zostały przyjęte całkowicie. Ten splot nieszczęsny rozwiązać mogą tylko nacjonalizmy: polski, przypominający nieustannie odgraniczaniem się, że sprawy żydowskiej nie da się załatwić łataniną, dojutrkostwem, frazesami humanitarnymi; i żydowski, czerpiący stąd argumenty do walki z swoimi skosmopolityzowanymi bankierami, którym nie pilno do dobrowolnej emigracji narodowej i z tymi elementami w żydostwie, które zdrowej, heroicznej koncepcji odbudowania narodowego państwa żydowskiego, przeciwstawiają wygodnisiowskie trwanie w pasożytniczym rozproszeniu. Nacjonalistyczne rozwiązanie sprawy żydowskiej jest jedynym rozwiązaniem trwałym. Jest to operacja ciężka, wymagająca nie byle jakiego wysiłku, możliwa do wykonania tylko w skali międzynarodowej i obliczona na długie lata stanowczości i żelaznej konsekwencji. Wiem, że zrodzi ona dla współczesnych niejeden tragizm – ale usunie go raz na zawsze dla przyszłych pokoleń, a to najważniejsze.

Jak zmieniły się, pogłębiły i rozszerzyły w perspektywach historycznych poglądy ludzi narodowo myślących na sprawę żydowską, tak również uległy i ulegają zmianie prymitywne, nieodpowiadające nowoczesnemu charakterowi nacjonalizmu zapatrywania na sprawę tzw. mniejszości słowiańskich w Polsce. Tu programowi asymilacji nic teoretycznie nie stoi na przeszkodzie; pokrewieństwo etniczne czyniłoby ją zarówno pożądaną, jak i możliwą. Ale... Otóż to właśnie „ale” praktyczne, którego nie przeskoczy się starymi nałogami myślowymi. Patriota dawnego pokroju wyobrażał to sobie bardzo prosto i nieskomplikowanie: oczywiście, nie ma żadnego narodu ukraińskiego, tylko są ciemne kmiotki ruskie, których starsi bracia Polacy poprowadzą jak zechcą na swoje podwórko. Perswazją i kijem na przemian, po szlachecku. Tymczasem z owych „ciemnych kmiotków” wyłoniła się inteligencja ukraińska o świadomości narodowej tak mocnej i napięciu ideowym tak silnym, że już tu mohortowskie metody wydają się być wątpliwe w skuteczności. Nawet, gdyby się je chciało stosować.

Rzecz prosta, nowoczesny, polski ruch narodowy, ten, który grubo wyprzedził p. Klaudiusza Hrabyka, ani myśli ich stosować, Nie ze względu na nieskuteczność. Z powodów zasadniczych. „Ciemne kmiotki” bowiem (pewna ziemianka z Wołynia starała się mnie przekonać w liście, pełnym maskowanego oburzenia dla „dziecinnych” tez artykułu „Sprawa najważniejsza z ważnych”, że prosty chłop kresowy nie jest właściwie myślącym człowiekiem, i że moje „podejście” do spraw narodowościowych jest zanadto... ludzkie!), owóż te właśnie „ciemne kmiotki” są dla prawdziwego nacjonalisty, jak się to już powiedziało wyżej – miąższem narodu. I choćby to mogło wyglądać na paradoks, o przetrwaniu narodu ukraińskiego i polskiego zdecydowały nie tylko boje i akcje polityczne warstw górnych, ale przede wszystkim chłopska nieuległość i osiadłość. Myśmy odbudowali państwo polskie, ukraińska inteligencja walczy o państwo ukraińskie, ale naród utrzymali chłopi, nieraz na przekór skosmopolityzowanym warstwom górnym. Utrzymali swoją siłą trwania, która przemienia się już z siły potencjalnej w kinetyczną, w siłę najbardziej narodowej walki z międzynarodówką nadbudowy kapitalistycznego wyzysku, wszystko jedno czy prywatnego, czy państwowego.

W tej walce rolnik, robotnik i inteligent ukraiński spotka się z rolnikiem, robotnikiem i inteligentem polskim. W tej walce naród ukraiński spotkać się musi z narodem polskim. W tej walce mogą pójść razem. Z tej walki, przy wzajemnym, wrodzonym każdemu prawdziwemu nacjonalizmowi szacunku dla cudzych uczuć narodowych, wynieść mogą poczucie wspólności idei, idei tak mocnej, że starczy za kit unii narodowej. Zwłaszcza, gdy bytowi obu narodów zagrażają od zachodu imperializm nordycki Niemiec, sposobiący się do podboju ideowego Polski, a od wschodu imperializm sowiecki Rosji, który pod płaszczykiem potrzeb kolektywizacji rozbija naród ukraiński przez masowe wysiedlanie Ukraińców w głąb Imperium.

Dla p. Klaudiusza Hrabyka to zapewne „banialuki goniących za sensacją publicystów”. P. Hrabyk nie wierzy bowiem w twórcze działanie idei narodowej, która ma moc całkującą. P. Hrabyk wierzy w państwo, w rząd silnej ręki, w kolonizację, w trzymanie za mordę i w cenzurę. W nieomylność cenzury p. Hrabyk wierzy tak dalece, że przychwala gorąco cenzorowi konfiskatę części artykułu. „Sprawa najważniejsza z ważnych”, choć nie wie, oczywiście, co zostało skonfiskowane:

„W jaki sposób Obrońcy Lwowa i OUN. – uważająca się za dalszy ciąg armii ukraińskiej z 1918/19 r. – mają wspólnie pracować, o tym się już nie dowiadujemy, gdyż nawet cenzor warszawski wkroczył – na całe szczęście – w całą ekwilibrystykę p. Piaseckiego i ściął mu w całości jego ostateczne wnioski.”

Ścięcie przez cenzurę ostatecznych wniosków nie przeszkadza jednak p. Hrabykowi w polemice z... białą plamą, w podsuwaniu mi usłużnym „koncepcji współpracy z Konowalcem”, choć właśnie na miejscu białej plamy było kilka słów, poświęconych zarówno pułkownikowi Konowalcowi, jak i naszym pułkownikom.

Jest mi zresztą dość obojętne, co wyroił sobie z białej plamy p. Hrabyk. Chciałbym raczej odpowiedzieć czytelnikom, którzy się o to dopytują. Rozumowanie stanowiło tak integralną całość, że ocenzurowanie pewnych przesłanek, których oczywiście tu powtórzyć nie mogę, bo nawet przestylizowane, nie ostałyby się zapewne, uniemożliwia mi przedstawienie toku myślenia artykułu.

Więc tylko dla uniknięcia nieporozumień, które mogłyby wyniknąć z przypadkowego zbiegu okoliczności, że w kilka dni po moim artykule ukazał się w „Wiadomościach Literackich” artykuł p. Mieczysława Pruszyriskiego pt. „Zagadnienie ukraińskie w Polsce”, artykuł, wysuwający beznadziejnie starą koncepcję ugody (z powołaniem się na przykłady ...Wielopolskiego i Gołuchowskiego):

Nie, to oczywiście nie była koncepcja ugody. To była koncepcja wspólnej walki o wspólne cele.


Lwowskie „Diło”, organ ukraińskich „starych endeków”, zamieściło artykuł z obszernymi cytatami z mojego artykułu (niezrozumianego zresztą, bo zestawionego z artykułem Pruszyńskiego) i zatytułowało go: „Niespodzianka”. Dla nich to rzeczywiście mogła być niespodzianka. Ale czy była również dla młodych narodowców ukraińskich, których razem z polskimi narodowcami zsyła się do Berezy?


Tekst pochodzi z książki Stanisław Piasecki - Prawo do twórczości


[1] Związek Młodych Narodowców – odłamowy rozłam Ruchu Młodych Obozu Wielkiej Polski, dążący do sojuszu pomiędzy narodowcami a władzami sanacyjnymi. [redakcja]
[2] Polecam i nie przestanę polecać przy każdej okazji broszury młodego nacjonalisty żydowskiego Manesa Fromera.

Inne publikacje autora Wszystkie artykuły