Stanisław Piasecki - Literatura chłopska rozwija się

Było to jakoś niedługo po ukazaniu się z druku „Mateusza Bigdy” Kadena-Bandrowskiego. Gławkowierch[1] oficjalnej literatury, zachęcony trwającym od samych dni majowych ulicznikowskim pogwizdywaniem quiproquistów, bandziarzy i innych bacznościowych dowcipnisiów na Witosa i bezkrawatowe (o zgrozo, o wstydzie!) chłopstwo, wymierzył właśnie chłopu ostatniego kopniaka, wdeptał go w błoto, opluł i opaskudził na iluś tam stronach trzytomowej zakalcowatej powieści. Chłop się już nie liczy, nie ma go, nie istnieje! Jesteśmy tylko my, elita, brygada, Akademia.

I właśnie, gdy wszystkie trąby oficjalnej krytyki grzmiały rozgłośnie na cześć wspaniałej kadenowskiej epopei, malującej mistrzowsko rzeczywistość współczesnej Polski – niedostrzeżony przez miejską, kawiarnianą elitę, dojrzewał na dalekiej, nieznanej wsi proces głębokich wewnętrznych przemian, odbywało się wielkie przegrupowanie sił i okopywanie pozycji do nowej manifestacji odwiecznej chłopskiej krzepy. Bez kierownictwa, bez komendy, bez planu. Podświadomie, biologicznym instynktem trwania.

Nie było nas, był las, nie będzie nas będzie las.

Skoro zawiodła polityka i politykierzy, skoro mądre pany wystrychnęły w mieście chłopskich synów na dudków, a w dodatku niektórych Dudków zasymilowały na Dudkowskich, to trzeba jakoś inaczej, przezorniej, szerzej i głębiej brać się do rzeczy.

W młodym pokoleniu chłopskim widzenie spraw jest zupełnie inne, niż to bywało w starszym. Rośnie z dnia na dzień poczucie własnej wartości i roli cywilizacyjnej, jaką niedługo już chłop będzie musiał odegrać w życiu polskim. Rośnie wiara w własne siły i konieczność walki, jaką niebawem stoczyć wy-padnie. Coraz rzadziej czad miejskiego koczownictwa uderza do głowy studiującym na uniwersytetach synom chłopskim, coraz rzadsi są dezerterzy, co to i swego się wyrzekli i w obce się nie wgryźli. Rozwija się z żywiołową siłą własny, chłopski, odrębny i tym właśnie wartościowy ruch umysłowy i literacki.

Bez mała rok temu, w artykule „Chłopi idą”, zwróciłem uwagę na to zjawisko olbrzymiej doniosłości kulturalnej i społecznej. Zilustrowałem je paru przykładami, które mi się nasunęły z najbliższego terenu. Wywiązała się wcale obszerna dyskusja prasowa. Ale, jak to najczęściej u nas bywa, temat ważny i poważny stał się odskocznią do załatwiania porachunków osobistych. Głupkowate zaczepki można było spokojnie zostawić bez odpowiedzi, a samo zagadnienie wydawało się polemistom nieistotne. Chłopi idą? Ha, ha, ha!

Wkrótce potem front uległ zmianie. Licho wie, a może naprawdę idą? Może bezpieczniej będzie objąć nad tym marszem komendę? Ci sami, którzy się niedawno śmiali, zaczęli na odmianę organizować wieczory poezji chłopskiej, ba, nawet pod najoficjalniejszym przewodnictwem prezesa Akademii Literatury zwołano do Warszawy zjazd literatów ludowych. I znowu kulą w płot. Bo przecież istotą ruchu umysłowego, jaki idzie teraz przez wieś, jest to, że nie chce on i nie potrzebuje opiekunów, protektorów, doradców i komendantów. Skończyło się z poklepywaniem po ramieniu „młodszych kolegów z ludu”. To oni nam mają teraz coś do powiedzenia i rad im naszych nie potrzeba.

Kto choć trochę się zapoznał z prasą ludową, zwłaszcza zaś z młodą prasą, ten wie o tym doskonale. Poziomu dyskusji na łamach takiej „Młodej Myśli Ludowej”, pozazdrościć by mogło temu miesięcznikowi niejedno pismo młodzieży w Polsce. Poruszane tu są tematy najrozmaitsze: społeczne, religijne, polityczne, literackie. Książki wybitnych działaczy ludowych, jak Niecki „O życie wewnętrzne wsi”, czy Jerzego Kuncewicza „Przebudowa społeczna”, wywołują zażarte polemiki i spory, zawsze jednak nacechowane dobrą wolą oponentów i pasją zgłębienia zagadnienia, a nie jego peryferii. Rzecz przy tym znamienna: niezależność „Młodej Myśli Ludowej”, czy „Wici”, czyni z nich pisma frapujące świeżością i oryginalnością dyskusji w przeciwieństwie do „urzędówek” ludowych w rodzaju „Młodej Wsi”, czy miesięcznika „Wieś” (pod redakcją Zegadłowicza), jałowych na ogół i nudnych.

Najciekawszym jednak zjawiskiem jest żywiołowy rozwój literatury chłopskiej, świadomej swych zadań i nowych pierwiastków, jakie wnosi do kultury polskiej. Przez ostatni rok dokonał się na tym terenie przełom olbrzymi. Weźmy choćby taki przykład:

Wychodzi we wsi Naprawa koło Jordanowa pismo „Wieś – jej pieśń”. Miesięczniczek buńczucznie nazwany „organem literatów ludowych w Polsce”, był sobie zrazu pisemkiem, w którym zabierali najczęściej głos poeci ludowi dawnego typu „oj-danowego” i w którem bezkrytycznie drukowano lada grafomaństwo. Ale wkrótce pismo nabrało rumieńców. Jeszcze je ciągle obciąża balast słabych i bardzo słabych wierszyków, częstochowsko rymowanych. To prawda. Sam jednak fakt, że powstał organ specjalnie chłopskiej twórczości poświęcony, spowodował zgrupowanie się koło „Wsi i jej pieśni” pierwszorzędnych talentów młodej literatury ludowej i dozwolił na wyłowienie spośród masowo nadsyłanych do pisma utworów – talentów nowych. W ostatnim numerze miesięcznika ogłoszono już zapowiedź przekształcenia go w dwutygodnik „którego zamiarem jest skupić ściśle uświadomionych pisarzy chłopskich w czysty, wykrystalizowany front nowej chłopskiej literatury”.

Dźwięczy coraz częściej w „Wsi i jej pieśni” ton klasowy, a artykuły dwóch najwybitniejszych współpracowników, Wojciecha Skuzy i Mariana Czuchnowskiego, zalatują raz po raz terminologią marksistowską, co poniektórym opiekunom „młodszych kolegów z ludu” spędza sen z powiek. Ja tam (bo nie mam ambicji opiekuńczych) nie przerażam się czerwonością młodej literatury chłopskiej. Byłaby skłamana, zafałszowana i nieprawdziwa, gdyby nie była czerwona. Z chłopskiej, kilkumorgowej nędzy rośnie i walczy o lepsze jutro, walczy o Polskę, która by dla dwudziestomilionowej rzeszy chłopskiej nie była macochą, ale matką. Że powieść Kruczkowskiego „Kordian i cham”, zaczytywana do zdarcia kartek we wszystkich bibliotekach ludowych, staje się dla pisarzy chłopskich ewangelią, to nie dziwota. Żadna książka w latach ostatnich nie zrobiła na mnie większego wrażenia niż ta właśnie. Jest w niej groźne memento: że Polska niesprawiedliwości społecznej może przestać być dla chłopów ojczyzną. Że zaś młodzi chłopscy pisarze, jak Skuza i jego towarzysze, walcząc z krzywdą społeczną, zapożyczają słów i pojęć z obcej terminologii, to też nic dziwnego. Dopóki nie znajdą własnych, celniejszych. Może niektórzy nie znajdą, ale na ogół czerwień młodej chłopskiej literatury jest tylko połową czerwono-białego sztandaru, który nigdzie głębiej nie jest wbity drzewcem w ziemię, niż na wsi. Poprzez klasową ornamentykę aż bucha piśmiennictwo chłopskie polskością.

W grupie „Wsi i jej pieśni” największą indywidualnością pisarską jest Wojciech Skuza. Jego poemat „Kumac” (kumac – to taki, co się z panami kuma), gorzko i boleśnie opiewający dzieje Bartosza Głowackiego, zesłanego po powstaniu przez swego pana w austriackie rekruty, za to, że nie chciał pańszczyzny odrabiać i na serio wziął nobilitację racławicką – to poetycka transpozycja podobnego motywu, jaki na tle powstania listopadowego przeprowadził w „Kordianie i chamie” Kruczkowski. I mniejsza z tym, czy prawdziwe historycznie są dzieje Bartosza tak, jak je przedstawia Skuza, a co do czego historycy nie wypowiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Nie jest również ważne, że Kruczkowski, wbrew historycznej prawdzie, kazał swemu Deczyńskiemu wyłamać się z szeregów podczas powstania listopadowego, bo to powstanie było dla chłopa powstaniem panów. Smak piołunu ma świadomość, że zarówno powieść Kruczkowskiego jak i poemat Skuzy są prawdziwe przez prawdopodobieństwo takiego właśnie obrotu wypadków.

Gdyby istniała u nas zdrowa opinia literacka, poemat Skuzy o „Kumacu” stałby się niewątpliwie wydarzeniem dnia, a nie zaginąłby w powodzi nikomu niepotrzebnych tomików z wierszyczkami lirycznymi z powagą omawianych przez speców krytyki. Reprezentuje bowiem „Kumac” wysoką rangę artystyczną. Wiersz dźwięczny, mocny, po chłopsku prosty, a jednak kunsztowny w formie. I rozmach wielkiego talentu.

Niemniejsza żywiołowość talentu bije z poezji Mariana Czuchnowskiego. Tu jednak bezpośredniość wypowiedzenia się i – co równie ważne – zrozumiałość dla czytelnika, mąci forma zawiła i trudna, awangardowe eksperymentowanie pozostałe z dawnego nawyku... burżuazyjnego, gdyby użyć terminologii Czuchnowskiego. Świeżo wyszedł z druku poemat Czuchnowskiego „Trudny życiorys”, w którym łamanie się nawyku formy z burzliwą bezpośredniością treści czuje się na każdej stronie. Gdzie Czuchnowski-poeta zwyciężył Czuchnowskiego-eksperymentatora poetyckiego, tam wyraz osiąga przejmujący[2].

Na przeciwnym do Czuchnowskiego biegunie stoi odkryty przez „Wieś – jej pieśń” nowy talent chłopski – góral Stanisław Nędza z Kościelisk. W jego wierszach, gwarą podhalańską pisanych, dochodzi do głosu porywający prymityw poetycki. Najczystszy to bodaj przykład świeżości i odrębności chłopskiej w poezji.

Naprawa koło Jordanowa, przez wychodzące tam pismo „Wieś – jej pieśń” stała się jednym ośrodkiem literatury chłopskiej – drugi najpoważniejszy ośrodek mamy dziś w Sandomierskim. Dziwaczne jakieś nieporozumienia sprawiają, że jordanowczycy ścigają z zawziętością polemicznymi strzałami najwybitniejszego pisarza grupy sandomierskiej, Stanisława Młodożeńca, choć właśnie pomiędzy Młodożeńcem a Czuchnowskim najbliższe wykazać by można pokrewieństwa poetyckie z tym tylko zastrzeżeniem, że Młodożeniec już się wyzwolił z niewoli futurystycznej formy, a Czuchnowski tkwi jeszcze w więzach krakowskiej awangardy. Ostatnie utwory Młodożeńca coraz bardziej brzmią nutą społeczną i coraz to zyskują na sile wyrazu.

W grupie sandomierskiej przeważa jednak proza. Wincenty Burek (którego tom opowiadań z Ocinka ukaże się niebawem w wydaniu książkowym), Roman Koseła i Wincenty Stojek tworzą nowy typ narracji podbijając czytelnika bogactwem języka chłopskiego i prawdą obrazu dzisiejszej wsi.

Osobny rozdział – to poznańczyk, Wojciech Bąk, którego tomik „Brzemię niebieskie” wyszedł niedawno nakładem J. Mortkowicza. Dawno już nie czytało się poezji równie świeżej, równie szczerej i równie głębokiej. Gdy się czyta wiersze Bąka, odzyskuje się wiarę w lirykę współczesną, tak straszliwie zbanalizowaną przez epigonów Staffa i skompromitowaną przez zalew młodzieńczego grafomaństwa.

Nie sposób w krótkiej notatce dać rozbiór wartości liryk młodego wielkopolskiego poety. Można tylko zasygnalizować ten zbiorek, składający się z samych arcydziełek (zwłaszcza poemacik „Ksiądz Wikary”, „Bałwochwalcy XX wieku” i „Wiersz o Polsce”). Można tylko zawołać radośnie: oto zjawił się prawdziwy poeta! A to nie przypadek, że ze wsi[3]. Tam coraz częściej zaczynają tryskać nowe źródła naszej literatury.

Jeszcze jeden przykład, bo wszystko to są tylko przykłady; nie pokusiłbym się o szkic choćby, który miałby pretensję do wyczerpania nazwisk młodej chłopskiej literatury. Ale ten przykład wydaje mi się tu niezbędny.

Od razu trzeba powiedzieć: antypody Bąka. Autor ,,Brzemienia niebieskiego” to dojrzałość poetycka, wysokie wzloty, skończoność formy. Marian Kubicki, autor „Chleba” i „Sosnowych słów” – to samouctwo, zalatujące często grafomanią. I odstraszający przykład działania atmosfery „oficjalnej” na zabłąkanego w mieście samouka chłopskiego, który przylgnął do „urzędówek”. W jednym z wierszy taki passus: „Dla was jest brześcia mało, mało, wy plwający geszefciarze”... (Brześć przez małe „b”, nie jako imię własne, ale pospolite.)

Ten sam Kubicki jednak, gdy zapłacze nad swoim losem zagubionego wśród murów miejskich chłopa, gdy się w nim odezwie wieś, nakreśli przejmującą odę do siostry-sosny na placu Saskim.


Tekst pochodzi z książki Stanisław Piasecki - Prawo do twórczości


[1] Gławkowierch – Rosyjskie określenie na głównodowodzącego (sił zbrojnych). [redakcja]
[2] Poemat Czuchnowskiego bezprzykładnie pociachany został przez cenzurę. Białych plam tyle prawie, co tekstu. W tym samem mieście, w którem bezkarnie drukuje się kilkudziesięciotysięczny nakład „Tajnego Detektywa”, konfiskata awangardowego poematu, odbitego w 150 egzemplarzach i uznanie go za zagrażający bezpieczeństwu publicznemu, nabiera specjalnego posmaku.
[3] Wojciech Bąk, jak się dowiedziałem później z jego listu, pochodzi z rodziny chłopskiej, ale już osiadłej w mieście w drugim pokoleniu. Artykuł pisany był na długo przed przyznaniem mu nagrody literackiej. (Przypisek późniejszy).

Inne publikacje autora Wszystkie artykuły