Stanisław Piasecki - Kawiarniane cenzurki

Opinie literackie wytwarzają się u nas częściej na podstawie notatek prasowych, recenzji, czy zasłyszanej apodyktycznej oceny niż przeczytania utworów, o których się opiniuje. Czy sprawia to nadmiar produkcji literackiej, uniemożliwiający tzw. kulturalnemu człowiekowi ogarnięcie jej całości, czy też może tempo czasów, w jakich żyjemy, bardziej sprzyja przerzuceniu przy śniadaniu, lub przy półczarnej w kawiarni gazet i tygodników, niż czytaniu książek – dość, że coraz jest więcej w światku literackim ludzi, którzy mają w dyskusjach tę wyższość nad czytającymi książki, że nie czytają książek.

Jeśli jeszcze jakaś książka, czy to ze względu na głośne nazwisko autora, czy też na skutek starań zapobiegliwego wydawcy, doczekała się w porę recenzyjnego omówienia w prasie – opinia o niej wytwarza się na podstawie mniej, lub więcej uzasadnionego zaufania do nazwisk recenzentów albo pism. Wiadomo przynajmniej wtedy, gdzie są źródła. Gorzej, gdy ni stąd zowąd zacznie się upowszechniać opinia anonimowa.

Przyznanie nagrody Wojciechowi Bąkowi, uczyniło nagle głośnym nazwisko poety, który wprawdzie wydał drukiem tomik poezji, ale niezauważony przez krytykę oficjalną, czy też na tyle zbagatelizowany, że utonął w niepamięci. A tu wtem – Bąk laureatus! Wypada coś wiedzieć o Bąku, koniecznie coś trzeba wiedzieć o Bąku, żeby nie zostać poza nawiasem dyskusji. Przeczytać tomik? To wydawałoby się najprostsze, ale to wyszło ze zwyczaju. Wystarczy przecież nadstawić ucho i posłuchać, czy już nie ukuto jakiejś kawiarnianej cenzurki.

Kawiarnia zareagowała oczywiście na wyróżnienie Bąka niezadowoleniem. Co? Jakiś homo novus, o którym w ogóle dotąd się nie mówiło? Więc naprzód bon mot: jury nagrody strzeliło bąka. Świetny kalambur, prawda? Ale kalambur nie chwycił. Coś tam ci i owi zaczęli przebąkiwać (proszę w tym „przebąkiwaniu” nie dopatrywać się drugiego kalamburu!), że jednak ten Bąk to poeta dużej klasy. Kalamburem nie można go załatwić. Jakoś inaczej trzeba umniejszyć pozycję nieoczekiwanego laureata. Ktoś przyszedł z wiadomością, że jeden z wierszy w „Brzemieniu niebieskim” zadedykowany jest Tuwimowi. To wystarczyło. Opinia była gotowa: Bąk, to naśladowca Tuwima.

Wtem nowa trudność: ktoś inny dowiedział się na pewno, że w „Brzemieniu niebieskim” jest poemat o księdzu wikarym. Tak, tak, w „Wiadomościach Literackich” też można było to przeczytać w sprawozdaniu z przebiegu obrad jury. Poemat o wikarym – i Tuwim! Więc wprowadzono szybko poprawkę do gotowej już opinii: Bąk to zakrystian (dobre słówko, hę?), naśladujący w formie Tuwima.

Ta zwięzła formułka ma już wcale mocny kurs obiegowy na czarnej giełdzie literackiej, Kurs nienotowany oficjalnie, prywatny, ale właśnie dlatego mocny, że niepodlegający kontroli. A kontrola jest prosta. Wystarczy zapytać: „A czy pan czytał ,,Brzemię niebieskie”?” Jeśli otrzyma się odpowiedź: „Właściwie... to... nie czytałem, ale widywałem wiersze Bąka w czasopismach” – to wszystko jest już jasne.

Nie, nie mam tu zamiaru wojować z kursem czarnej giełdy i przeciwstawiać mu własną opinię. Po prostu agituję: czytajcie „Brzemię niebieskie” Bąka!

Aby się przekonać, jak dalece rzeczywistość poezji Bąka odstaje od zgryźliwej kawiarnianej formułki. Ale przede wszystkim – aby doznać wzruszeń obcowania z prawdziwą poezją.

Bo twórczość Bąka, to poezja, a nie pisanie wierszy. Dlatego próżno szukać jej rodowodów w nowoczesnej liryce, choćby tak wysokiej klasy, jak tuwimowska. Zjawisko literackie, z jakiem mamy do czynienia w „Brzemieniu niebieskim” i jego znaczenie zasadza się na tym przede wszystkim, że oto znalazł się poeta, który przełamał w sobie sugestie asnykowsko-staffowską i nawiązał do górnej i chmurnej linii mickiewiczowskiej.

Bąk nie upaja się formą, nie olśniewa czytelnika eksperymentami rytmiki i wiązania słów. Choć formę ma znakomitą, czasami nawet wyszukaną i misterną – czytelnik tych ponęt formalnych prawie nie dostrzega, tak zdają mu się one naturalne.
W poezji Bąka podbija przede wszystkim treść, której forma jest tylko funkcją. Nie podziw dla majsterstwa, ale wzruszenie odnajdywania w poezji głębokich przeżyć ludzkich jest istotą stosunku emocjonalnego czytelnika do twórczości młodego poety wielkopolskiego.

Bunt wobec potworności śmierci (wiersz „Jakże zgodzić się”), błaganie ozrozumienie pogodnej śmierci chrześcijańskiej („Śmierć chrześcijańska”), poczucie okrutnej samotności człowieka („Krzyk w pustce”), poszukiwanie i odnalezienie ukojenia w Bogu („Chrystus i owca”, „Poszukiwanie”, „Tłumacz śmieszny”), modlitwa o czyn, na wskroś nowoczesne pojęcie Polski „codziennej i koniecznej jak powietrze”, protest przeciw maszynie, ogłupiającej człowieka i odcinającej go od przyrody („Bałwochwalcy XX-go wieku”) – wszystkie te sprawy wieczne i dzisiejsze zamyka Bąk w strofy pełne poetyckiego skupienia i sercem odczute.

Niedawno, na łamach „Prosto z Mostu”, zwracał uwagę Jerzy Andrzejewski na paradoksalne zjawisko, że nasza młoda literatura oderwana jest niemal całkowicie od tych dążeń, uczuć i pragnień, które cechują walczące o nową Polskę młode pokolenie. Bąk jest tego pokolenia krwią z krwi i kością z kości. W jego twórczości odnaleźć można to wszystko, czym młoda, idąca Polska żyje. Zagadnienia stosunku do Boga, stosunku do narodu (przepiękny wiersz, drukowany niedawno w „Pionie”: „Ojczyzna – syn”), stosunku do własnego „ja”, ujęte tak, jak je ujmuje dzisiejsze młode pokolenie czynią z tomiku wierszy Bąka coś znacznie więcej, niż wydarzenie literackie. Poprzez poezję Bąka mówi zbiorowość młodych, wysublimowana natchnieniem prawdziwego poety.


Tekst pochodzi z książki Stanisław Piasecki - Prawo do twórczości

Inne publikacje autora Wszystkie artykuły