Stanisław Piasecki - Imperializm idei

Odrodzenie uczuć narodowych w Europie, tak charakterystyczne dla historii XIX-go wieku, zastało Polskę podzieloną przez rozbiorców, niewolną, wyzutą z niezawisłości politycznej. Musiało to zaciążyć na charakterze polskiego patriotyzmu, który stał się szczególniej obronny, defensywny, negatywny. Nasze pieśni narodowe oplatają się około słowa „nie”; „Jeszcze Polska nie zginęła”, „Nie rzucim ziemi skąd nasz ród”. Ten sam zresztą negatywizm dźwięczy w pieśni Legionów Piłsudskiego „Pierwszej Brygadzie”: „Nie chcemy już od was uznania”, Ba, nawet, pojęcie „wolność” woleliśmy sformułować sobie negatywnie: „niepodległość”.

Polska poezja i polska pieśń, odwzorowując wiernie rodzaj naszej uczuciowości narodowej, nastrojone są na nutę obrony i ofiary. W czytankach historycznych najulubieńsze postacie, to wielcy obrońcy i wielcy ofiarnicy: Żółkiewski pod Cecorą, Kordecki na Jasnej Górze. Literatura nasza najchętniej opiewa bohaterstwo obrończe; pozytywista Sienkiewicz z nie mniejszą pasją uczuciową odmaluje na karkach „Potopu” obronę Częstochowy, niż romantyk Mickiewicz nakreślił płomienne strofy „Reduty Ordona”. W ten sam ton uderzył Żeromski w „Dumie o hetmanie”.

Ale bo też obrona była naczelnym przykazaniem polskości w latach naszej niewoli politycznej. Obrona wiary, obrona języka, obrona obyczaju, obrona – narodowości. W ten sposób polski ruch narodowy, powstały w warunkach nienormalnych, stał się ruchem z programem minimalistycznym. Pojęcie narodu utożsamiało się w nim najczęściej z pojęciem narodowości.

Odbudowanie państwa polskiego wydobyło na jaw te wszystkie skrzywienia i spaczenia w sposobie myślenia narodowego. Dla jednych, pojęcie naród, utożsamione z pojęciem narodowości, stało się kłopotliwe we własnym państwie. Nie sposób wykroić na mapie państwa, zamieszkałego przez jedną tylko narodowość. Co zrobić z nieuchronną szachownicą narodowościową na kresach? Więc szybka rezygnacja z terminologii narodowej. Nie naród, tylko państwo ma być ideą całkującą. Państwo, czyli pojęcie prawne, sucha forma! Ale jeśli tak, to dlaczego my sami, Polacy, nie chcieliśmy zostać „państwowcami” rosyjskimi, niemieckimi, czy austriackimi w czasach zaborów?

Dla drugich pojęcie naród pozostało żywe, ale nieokreślone. Dla tych naród, a nie jego forma prawna, państwo, daje tytuł moralny do sprawowania władzy. Naród, który jest jednością duchową, naród, który dla zapewnienia sobie rozwoju powinien rządzić się egoizmem, stosować eksterminacyjną politykę wobec obcych, znajdujących się na jego terytorium i nie tylko się bronić, ale zdobywać ziemie etnograficznie, czy historycznie polskie, których nie objęły dotąd granice państwa. W tej postawie, pozornie, nie ma już nic defensywnego. Przeciwnie. Jest zdobywczość: należy się nam jeszcze Śląsk Opolski, trzeba odwojować Prusy Wschodnie!

I ten program jednak, choć tak ofensywny, gdy go rozśrubować na części składowe, okaże się programem minimalizmu narodowego. Operuje argumentami etnograficznymi i historycznymi, a więc argumentami zasięgu obecnego i niegdysiejszego narodowości. Jest typowy dla XIX-go wieku, kiedy to naród i narodowość uznawano za jedno i to samo. W swojej zaś ofensywności na terytoriach kresowych, zbliżony jest do pruskiej, bismarkowskiej odmiany dziewiętnastowiecznego nacjonalizmu, łączącej w sobie zasadę narodowościową z starą germańską pasją Drangu, uzasadnioną na nowo teorią egoizmu narodowego.

Zasadzie narodowości zawdzięczają Niemcy zespolenie ziem niemieckich w cesarstwie Hohenzollernów. To zaś stało się bazą, na której oparł się Drang nach Westen w r. 1870 i zamierzony Drang nach Osten w r. 1914, Ten drugi już się nie udał. Nie można bezkarnie łączyć dwóch sprzecznych zasad. Hasła wolnościowe, którymi rozbrzmiewały księstwa niemieckie czasu „wiosny narodów”, znalazły się w wilsonowskiej zasadzie samostanowienia narodów. Z chwilą, gdy każda Łotwa uzyskała niezawisłość państwową, dziewiętnastowieczny – i jeśli go tak można nazwać – narodowościowy nacjonalizm wypowiedział swoje ostatnie słowo. Równocześnie zaś skończyła się możliwość stosowania murzyńskiej etyki pomiędzy narodami. Jeśli moje poczucie narodowe jest najdroższym, co mam na świecie, nie ma takiego dobrego prawa, które pozwoliłoby mi gwałcić to poczucie u innych.

Toteż wielkie powojenne ruchy narodowe, to znaczy te, które chcą być czymś więcej w dziejach świata, niż obroną narodowości i negacją wobec sąsiadów, z innych już wychodzą założeń i szersze sobie stawiają zadania. Naród to coś znacznie więcej niż narodowość. Naród naprawdę godny tego imienia – to piastun idei cywilizacyjnej, idei przebudowy społecznej, idei o cechach możliwie uniwersalnych. Wiara w taką ideę, wiara w misję, jaką ma się do spełnienia w świecie, wiara w konieczność zdobywania wyznawców – tworzy wielkość narodu i daje mu postawę moralną wobec innych. Rzym starożytny stworzył swą potęgę i choć jako państwo dawno rozsypał się w gruzy, żyje po dziś dzień w wszystkich krajach cywilizacji zachodniej. Taką wiarą powstało chrześcijańskie średniowiecze. Takie poczucie misji cywilizacyjnej pozwoliło Anglosasom zawojować pół świata. Takie napięcie haseł przebudowy społecznej wysunęło Francję na przełomie XVIII-go i XIX-go wieku na czoło Europy. Taką ideę cywilizacyjną widzą hitlerowcy w głosie krwi nordyckiego człowieka. Namiastkę takiej idei pragną sobie stworzyć Włochy faszystowskie w nawiązywaniu do rzymskich tradycji. Wokoło takiego wreszcie gigantycznego programu przebudowy społecznej tworzy się na terytorium wielojęzycznego imperium radzieckiego nowy naród sowiecki.

My zaś? My, wtłoczeni pomiędzy Rosję sowiecką a hitlerowskie Niemcy radujemy się papierowymi sukcesami naszej dyplomacji i paktami o nieagresji. Mocarstwowe stanowisko! „A widzisz, panie dziejski; jak Niemiaszki spokorniały? O korytarzu, Śląsku i Pomorzu już ani mru, mru”. Tak, jakby Niemcom, przygotowującym grunt pod wielkie imperium nordyckie, mogło zależeć na takich drobiazgach, gdy rzecz idzie o podbicie ideowe całej Polski. „A, panie dziku, te bolszewiki, co? Jakie, to grzeczne teraz, jakie układne. Ho, ho!” Tak, jakby Sowietom obecna sytuacja nie stwarzała najlepszej okazji do infiltracji propagandowej, stokroć większe mającej znaczenie, od wszelkich innych sukcesów. Jeśli zaś już sowiecka i hitlerowska taktyka zaczynają w tym i owym budzić wątpliwości, i podejrzenia („może się przyczaili do wojny?”) – ta, odpowiedź jest gotowa; „Nie damy się! Będziemy się bronić!”

Tak, będziemy się bronić. Znowu bronić wiary, języka, obyczaju, bronić – narodowości. I prawa do władania narodowościami „mniejszościowymi”, które dla zaokrąglenia terytorium państwowego są nam niezbędne. W razie czego nawet zaatakujemy. Przecież należy się nam jeszcze Śląsk Opolski, trzeba odwojować Prusy Wschodnie, a i Mińsk oddaliśmy zupełnie niepotrzebnie?

Niepoprawni minimaliści! Śląsk Opolski, Prusy Wschodnie, Mińsk – i ten złoty, z którego jesteście tacy dumni, że ani drgnie i ta stabilizacja, i ta cała mocarstwowość bankietowa – to drobiazgi. Trzeba mieć, ambicję wyjścia na świat z wielką ideą, godną wielkiego narodu. Trzeba mieć ambicję obliczoną nie w setkach kilometrów kwadratowych – ale mierzącą się powierzchnią kuli ziemskiej. Trzeba mieć ambicję stania się ośrodkiem przebudowy, stworzenia takiego wkładu w strukturę cywilizacyjną ludzkości, który by pozostał i wtedy, po długich wiekach, kiedy Polski może nie będzie, ale zostanie cywilizacja polska. Jak dziś żyje cywilizacja rzymska i nasza papuzia duma z wasalstwa wobec niej.

Te światoburcze hasła – to ani megalomania narodowa, ani utopijne fantazjowanie. To po prostu poczucie rzeczywistości. Właśnie my, w Polsce, w tej szerokości i długości geograficznej, mamy największe szanse. Właśnie pomiędzy uwikłanym w kapitalistyczny spadek wielkiego przemysłu hitleryzmem, a samobójczo wznoszącym ostatnie, upaństwowione bastiony gospodarki wielkoprzemysłowej bolszewizmem. Niech kończą epokę mechanistycznej produkcji kapitalistycznej, ogłupiającej człowieka i zmieniającej go w niewolnika. My zacznijmy epokę nową, epokę człowieka twórczego, w zdekoncentrowanym ustroju gospodarczym. Trzeba na to tylko odwagi. Odwagi nieobawiania się śmieszności, odwagi drwienia z ponurych przepowiedni ekonomistów, odwagi przezwyciężania oporu nadętych poczuciem odpowiedzialności wygodnisiów, lękających się własnego cienia. Nade wszystko zaś odwagi samodzielnego myślenia, odwagi żelaznej konsekwencji, odwagi wiary w odległe cele.

I wiary w Polskę.

Wiary takiej, jaką zamknął Wojciech Bąk, nieodrodny przedstawiciel młodego pokolenia, w końcowej strofie przepięknego wiersza „Ojczyzna – syn”:

„Wołam; Wyżej!
O nie matko, przed którą musiałbym uklęknąć,
Ale synu,
Który musisz wysoko nade mną wyrosnąć!”.


Tekst został opublikowany także w książce Stanisław Piasecki - Prawo do twórczości

Inne publikacje autora Wszystkie artykuły