Stanisław Piasecki - Bezsporne i sporne

Przeczytałem „Pawie pióra” Kruczkowskiego. Żeby napisać o tej książce recenzję. Ale z Kruczkowskim już tak jest, że recenzji stricte sensu o jego utworach beletrystycznych pisać nie sposób. Czytelnika uderzają bowiem nie artystyczne osiągnięcia prozy autora „Kordiana i chama”, nie malowidło obyczajowe nawet, ani tym bardziej fabuła powieściowa – ale przede wszystkim postawa ideowa pisarza, jego żelazna konsekwencja w dialektycznym rozbijaniu tezy naczelnej i przejawiająca się na każdej stronnicy potrzeba działania pisarskiego, agitowania, przekonywania, zdobywania.

Nie znaczy to, broń Boże, aby czysto artystyczne wartości beletrystyki Kruczkowskiego były nikle. Przeciwnie. Trzeba nie lada jakiego majsterstwa pisarskiego, aby tak, jak Kruczkowski, pozwolić sobie na luksus niemal całkowitego wyrzeczenia się tzw. intrygi powieściowej, zrezygnowania z kokietowania czytelników romansowymi przygodami bohaterów, ograniczenia się do zwięzłej, lapidarnej charakterystyki osób i surowej wymowy prostych zdarzeń – a pomimo to utrzymać uwagę czytającego w napięciu od początku do końca. Bohaterami powieści Kruczkowskiego są konflikty społeczne. Mechanizm ich działania umie nakreślić Kruczkowski z taką precyzją logiczną, tak dopasować wszystkie kółka, a zarazem tchnąć w tę konstrukcję tyle prawdy obyczajowej i życiowej, że zdobywa czytelnika od razu. Ale tylko w tych partiach powieści, gdzie potrafi swe tezy uzasadniać wymową faktów. Tam bowiem, gdzie mu już możności operowania faktami nie staje, gdzie próbuje swe konstrukcje ideowe dosztukowywać dialektyką dyskusji, gadaniem o sprawach i dowodzeniem spraw, dla których nie udało mu się znaleźć wyrazu bezpośredniego w sytuacjach powieściowych – tam już czytelnik zakłada swoje veto. Przepraszam bardzo! Na wiarę tego przyjmować nie mam zamiaru. Jak dyskusja, to dyskusja. Możemy podyskutować,

W ten sposób sam autor (choć bez świadomej intencji) dzieli swój materiał powieściowy na bezsporny i sporny.

Bezsporne jest wszystko to, co potrafił przekonująco przedstawić czytelnikowi jako rzeczywistość, udokumentować prawdą rysunku psychologicznego postaci, wyprowadzić logicznie z tła historycznego. I na nic tu się nie zdadzą zarzuty szperaczy, którzy udowadniają Kruczkowskiemu przekomponowania i odstępstwa od materiałów historycznych, na jakich się opierał. Prawdziwy Deczyński, ten z pamiętnika, a nie z powieści „Kordian i cham”, poszedł do powstania. Tak postąpiła jednostka, nosząca nazwisko Deczyński, Ale Deczyński-typ, Deczyński- przedstawiciel warstwy chłopskiej, ten Deczyński z „Kordiana i chama”, który jest – jakże trafną! – ilustracją wydobytej przez Kruczkowskiego z obsłonek prawdy, że w Polsce powstania listopadowego był naród szlachecki, dla którego słowo ojczyzna stanowiło wartość istotną, i naród chłopski, zakuty w dyby pańszczyzny, któremu Polska była tylko macochą – ten Deczyński od macochy, mógł postąpić tak właśnie, jak w powieści Kruczkowskiego. To samo w ,,Pawich piórach”. I tu są duże odstępstwa od pamiętników chłopskich, z których Kruczkowski korzystał. Ale kompozycja Kruczkowskiego daje rzeczywistość bardziej typową, a więc bardziej prawdopodobną, od wyjątkowej rzeczywistości pamiętnikarskiej.

„Pawie pióra” malują wieś małopolską w okresie poprzedzającym wielką wojnę. Nie ma już pańszczyzny, która przygniatała Deczyńskich. Ale wśród uwłaszczonych chłopów zaczynają się rysować nowe różnice społeczne. Jak tematem „Kordiana i chama” był konflikt szlachecko-chłopski, tak w „Pawich piórach mamy konflikt kułacko-chłopski. Rozmyślnie użyłem tu rosyjskiego terminu „kułak”, bo na koncepcji powieści niewątpliwie zaciężyły pewne sugestie sowieckie; w istocie rzeczy, u nas, w naszej strukturze społecznej, zwłaszcza zaś w strukturze wsi małopolskiej – typ kułaka nie istniał. Ale też Kruczkowski zbyt lubi być w zgodzie z rzeczywistością, aby miał tę analogię naciągać. Konflikt gospodarzy i biedoty wiejskiej, konflikt o gromadzkie pastwisko, które rada gminna, złożona z wioskowych tuzów postanawia rozparcelować pomiędzy siebie z krzywdą komorników, ma tu nie tyle charakter starcia interesów dwu warstw społecznych, ile uwydatnia inne zjawisko gospodarcze: przesiąknięcia uwłaszczonych chłopów kapitalistycznym poglądem na cele produkcji.

Jest w powieści charakterystyczny moment, kiedy biedota wiejska broni geometrom rozmierzenia wspólnego pastwiska na parcelację, a pan pisarz gminny Płonka taką oto Grację trzyma do wzburzonego tłumu:

– Pragnąłbym wam, ludzie kochani, wytłumaczyć, iż rada gminna, uchwalając sprzedaż tego obszaru, pastwiskiem wspólnym dotąd będącego, miała na widoku intencję ulepszenia gospodarki, rozumniejszego wykorzystania tego sporego kęsa ziemi, który – przecie to każdy zrozumieć powinien – znajdował się ostatnimi laty w stanie zupełnego zaniedbania! W pospólnym użytkowaniu obszar ten zamienił się w pustać leżącą odłogiem, na której nawet bydło ledwie co miało do żarcia! W rękach troskliwych gospodarzy te grunta, dziś marnotrawione, obrócą się w zagony urodzajne, w niwy orne, w łąki dobrze urządzone – przez co pomnoży się bogactwo kraju, postąpi naprzód wzmocnienie naszego stanu rolniczego! (Podkreślenie moje)

Otóż to! Ulepszenie gospodarki i pomnożenie bogactwa kraju! Znamy już dziś dobrze istotny sens tych pojęć: interes produkcji. Produkcja, jak najintensywniejsza produkcja jako cel sam w sobie. Cel zbożny i szlachetny, bo pomnaża bogactwo kraju. Na tej fikcji „bogactwa kraju”, w którą jedni, jak na ten przykład simplex servus Dei[1] pisarz Płonka, uwierzyli naprawdę, a inni zrobili sobie z niej wygodny płaszczyk dla wyzysku i pogłębienia różnic społecznych, na tej fikcji, popularyzowanej przez pozytywistów, wyrósł dzisiejszy absurd ustroju gospodarczego, nastawionego wyłącznie na zwielokrotnianie tempa produkcji. Tej produkcji, która zamiast służyć zaspakajaniu potrzeb i potrzeby ludzkie mieć przede wszystkim na względzie, stworzyła sobie fikcję wzbogacania kraju kosztem nędzy ludności, choćby jak w tych Wierzchowicach z „Pawich piór”, kosztem wyzucia biedoty z pastwiska, gdzie wypasały się nędzarskie krowiny.

W tym stwierdzeniu, w pokazaniu tej prawdy jest zgoda z Kruczkowskim. Tak, gospodarkę na święcie trzeba przestawić na inne szyny: nie produkcja ma być celem, ale człowiek i jego potrzeby.

Spór natomiast zacznie się w tym miejscu, gdzie Kruczkowski, już nie budując przekonywających przykładów rzeczywistości, próbuje rozwiązywać zagadnienia doktrynerską dyskusją. Kiedy zamiast sprawy po prostu: człowieka, stawia fikcję klasowej solidarności proletariusza miejskiego i wiejskiego, niczym istnienia takiej solidarności nie ilustrując, każąc nam ją przyjmować na wiarę (marksowską). I kiedy stają nam przed oczyma doświadczenia, jakich próby realizacji tej doktryny dostarczają nam za wschodnią granicą, gdzie proletariusz miejski narzuca chłopu swój mechaniczny punkt widzenia, swój przejęty od burżuazji kult fabryki, będący niczym innym, jak namiastką kultu produkcji, tyle, że upaństwowionej. Świat jako wielka fabryka, fabryka przemysłowa i fabryka rolnicza. Zracjonalizowana produkcja i jej niewolnicy. Sprawiedliwość rozdziału dochodu społecznego, osiągnięta kosztem zmechanizowania człowieka, zapomnienia o tym, że potrzeby ludzkie nie wyczerpują się w potrzebach materialnych i wolnym czasie na rozrywki umysłowe i fizyczne. Że istotną cechą człowieczeństwa stanowi potrzeba wyładowania instynktu twórczości w pracy, instynktu mocno już zagłuszonego w zmechanizowanym człowieku miejskim, ale żywego w każdym człowieku wiejskim. Człowieka wsi przyroda ciągle uczy, że wartością życia jest różnorodność, a nie szablonizacja.

To są sprawy dyskusyjne, które wypływają z książki Kruczkowskiego. Ale są i pewne kwestie oczywiste, które mocnej zazwyczaj logice i konsekwencji myślowej autora „Pawich piór” wytknąć wypadnie z punktu widzenia własnych jego założeń. Kiedy się już daje w powieści przeciwstawienie nędzy proletariatu i wyzysku kapitalistycznego, nie wypada się roztkliwiać nad dobrym lichwiarzem, choćby ten lichwiarz nazywał się Mendel Ferber i był Żydem, i choćby w ten sposób chciało się odsunąć groźne dla każdego marksisty podejrzenia o antysemityzm. Zgoda, że lichwiarz żydowski i lichwiarz chrześcijański – to jeden diabeł, jak słusznie gdzieindziej zaznacza Kruczkowski, ale trudno zrozumieć, dlaczego wprowadzenie jednej ujemnej postaci żydowskiej (agenta werbunkowego ,,na Saksy”) pociąga za sobą automatycznie konieczność rozczulania się nad Mendlem, który od biedaczki Madejki wyciąga ostatni grosz (procentu od pożyczki) za sprzedaną krowę.

Wreszcie jeszcze jedna uwaga. Kruczkowski nie jest pisarzem typu artystowskiego, sobie piszącym, a muzom. Ma ambicję, aby każda jego książka była zarazem czynem społeczno-politycznym. Otóż „Pawim piórom” nie sposób odmówić dziewięćdziesięcioprocentowej wierności ideologii, którą autor wyznaje. Natomiast nie wydaje się być Kruczkowski równie dobrym taktykiem, jak teoretykiem. Przedstawione w „Pawich piórach” grzechy i grzeszki politykierów ludowcowych starego typu, prawdziwe są od a do zet. I sądzić również można, że w trzecim tomie tej ideowej trylogii, której „Kordian i cham” oraz „Pawie pióra” stanowią dwie części pierwsze, znajdzie się przeciwstawienie dzisiejszej młodej, wojującej wsi owym ugłaskanym przywódcom ruchu chłopskiego. Na razie jednak tom trzeci jest w projekcie tylko. Na półkach zaś księgarskich znajdują się same „Pawie pióra”. Czy książka ta, bez dalszego ciągu, nie stanie się, mimo chęci autora – jeszcze jednym argumentem antychłopskim? Czy jeszcze bardziej nie zabigdzi pojęcia o wsi u powierzchownego czytelnika?


Tekst pochodzi z książki Stanisław Piasecki - Prawo do twórczości


[1] [łac.] „Prosty sługa Boży” [redakcja]

Inne publikacje autora Wszystkie artykuły