Roman Dmowski - Doktryna i realizm w polityce

W przekonaniu publicystów ugodowych – o ile ono jest szczerym, nie rozstrzygamy – nasza myśl polityczna skazana jest na przerzucanie się z jednego skrajnego stanowiska na drugie. Albo rewolucja i konspiracja, dążenie do zdobycia niepodległości za pomocą zbrojnego powstania w bliższym lub dalszym czasie – albo wyrzeczenie się wszelkich aspiracji do niezależnego bytu, zupełna zgoda z losem, bezwzględny lojalizm. Jest teza i antyteza, ale nie ma nawet chęci do szukania syntezy. A tymczasem zarówno życie narodu, jak myśl jego polityczna biegną po przekątnej między tymi skrajnymi punktami. Ta myśl szuka drogi pośredniej, która zazwyczaj w polityce bywa drogą zarazem najprostszą i najpewniejszą.

W rzeczywistości nie ma dziś w społeczeństwie naszym ani bezwzględnych rewolucjonistów, ani bezwzględnych lojalistów, przekonanych wyznawców jednej lub drugiej skrajnej zasady. Nie ma przynajmniej w znaczeniu grupy poważnej, zorganizowanej, działającej konsekwentnie w myśl swych przewodnich haseł. O przygotowaniu się do zbrojnego powstania mówią czasem socjaliści, ale i oni nic w tym kierunku nie robią. Na przeciwległym stanowisku stoi grupka maniaków lojalizmu lub zdecydowanych moskalofilów, nie mająca również żadnego w narodzie znaczenia.

Jeżeli się przeciwstawia czasem w dobrej, daleko częściej w złej wierze roztropny lojalizm szalonym dążeniom rewolucyjnym, to jest to albo nieuczciwy manewr polemiczny, albo literackie czy raczej doktrynerskie uproszczenie kwestii, nie wyjaśniające bynajmniej rzeczy, przeciwnie, bałamucące myśl polityczną ogółu. Dwie zasady, dwie doktryny, negujące się wzajem, nie mają i nie mogą mieć w naszych warunkach zdecydowanych wyznawców. Kiedy to przeciwstawienie dwóch zasadniczych dążności politycznych, wzajemnie się negujących, wymyślili stańczycy, miało ono pewne podstawy w życiu realnym, chociaż już wówczas je traciło. Dzisiaj odświeżanie tej koncepcji jest, jak raz już zaznaczono, „anachronizmem" politycznym albo nieudolnym powtarzaniem starej sztuki na nowy sposób.

Istnieje rzeczywiście w społeczeństwie naszym przeciwieństwo, a nawet walka dwóch kierunków, dwóch zasad. Jest to walka myśli politycznej z myślą apolityczną, walka realizmu politycznego z wszelakim doktrynerstwem rewolucyjnym, ugodowym, humanitarnym itd. Realizm polityczny z wolna toruje sobie drogę w naszym myśleniu i działaniu. Walczyć on musi ustawicznie nie tylko z doktrynerstwem, ale i z poziomym i doraźnym utylitaryzmem, który zresztą często z doktrynerstwem chodzi w parze. Przykładem takiego niedobranego związku jest, dodamy nawiasem, formujące się stronnictwo umiarkowane w zaborze rosyjskim.

Polityka realna nie uznaje zasadniczo złych lub dobrych, niewłaściwych lub właściwych środków działania. Każdy środek, każda taktyka jest dobra, jeżeli jest odpowiednia w danych okolicznościach miejsca i czasu, w danym układzie stosunków międzynarodowych i międzypaństwowych. Kwalifikowanie taktyki politycznej uprawnionym jedynie z etycznego punktu widzenia. Ale chyba z tego punktu nikt nie powie, że zasada rewolucyjna jest mniej moralną, niż zasada ugodowa.

Nie potrzeba chyba przytaczać przykładów, że nawet potężne państwa stale posługują się środkami niewątpliwie rewolucyjnymi i to nie tylko w wyjątkowych, ale często i w normalnych warunkach. Tym bardziej więc w naszym położeniu uprawnioną byłaby taktyka rewolucyjna, gdyby w danych okolicznościach okazała się odpowiednią, gdyby obiecywała, według rachuby prawdopodobieństwa, pomyślny skutek polityczny.

Wszystkie środki, którymi polityka rozporządza, są odpowiednie w pewnych warunkach. Od tych warunków jedynie wybór i stosowanie środków, tj. taktyka polityczna zależy. W tym względzie nie ma żadnych prawideł stałych, żadnych zasad. W pewnych okolicznościach rozum polityczny wskazuje użycie środków rewolucyjnych, takich nawet, jak zamachy terrorystyczne lub powstania, w innych zalecać może taktykę ścisłej legalności, lub nawet manifestacje lojalizmu.

Stosunki nasze zarówno zewnętrzne, jak wewnętrzne tak się ułożyły i na bliższą, dostępną przewidywaniom przyszłość układają, że stosowanie zarówno taktyki rewolucyjnej, jak taktyki ugodowej w zwykle przyjętym, skrajnym znaczeniu tych wyrazów jest nieodpowiednim, nawet wręcz niemożliwym. Nikt u nas poważnie nie myśli o zbrojnym powstaniu, ani o używaniu innych środków gwałtownych taktyki rewolucyjnej w walce z Rosją lub Prusami. Ale żaden polityk, godny tej nazwy, nie powinien myśleć również o bezpośredniej lub nawet pośredniej akcji ugodowej, do której ani w zaborze rosyjskim, ani w zaborze pruskim nie ma dziś żadnych warunków.

Skoro o powstaniu nie myślicie i ani bezpośrednio ani pośrednio do tego rodzaju akcji nie dążycie – powiadają ugodowcy – dlaczego nie złożycie wyraźnego oświadczenia, że zasadniczo potępiacie wszelką akcję rewolucyjną? Takiego oświadczenia dać nie możemy, bo byłoby ono sprzecznym ze stanowiskiem naszym i bałamuciło opinię publiczną. Tak jak dziś sprawa w naszej opinii stoi, potępienie bezwzględne stanowiska rewolucyjnego byłoby uznaniem bezwzględnym stanowiska ugodowego, byłoby zastąpieniem doktrynerstwa ciasnego i szkodliwego innym doktrynerstwem równie ciasnym i szkodliwym. Naszym zdaniem, zarówno taktyka rewolucyjna, jak taktyka ugodowa, czasem nawet w skrajnej ich postaci, są jednakowo politycznie uprawnione. Bo nawet w skrajnej swej postaci na społeczeństwo politycznie oświecone i dojrzałe, w szerokich warstwach przeniknięte zrozumieniem interesu narodowego lub bodaj instynktownym jego poczuciem, nie wywrą wpływu znieprawiającego.

Otóż wzajemnie negujące się doktryny, rewolucyjna i ugodowa, od wielu lat znieprawiają społeczeństwo i utrudniają jego uświadomienie polityczne. Doktryna rewolucyjna jest zwyrodnieniem przyrodzonego, niemal żywiołowego dążenia narodu, świadomego swej żywotności i siły, do odzyskania niepodległości państwowej. Doktryna ugodowa jest ujęciem w ciasną i suchą formułę równie przyrodzonego instynktu zachowawczego, nakazującego organizmowi narodowemu przystosowanie się do warunków, w których istnieć musi, nie mogąc ich na razie zmienić wysiłkiem swej energii.

Oba te instynkty, czynny i zachowawczy, powinny znaleźć wyraz w polityce narodowej, ale nie w dzisiejszej skrajnej swej formie wyłącznych doktryn, z których jedna zasadniczo przeczy drugiej. Oba są zupełnie w życiu narodu uprawnione i nie negować się wzajemnie, ale co najwyżej współzawodniczyć ze sobą, a właściwie – współdziałać powinny.

Należy, owszem, dążyć do tego – jak słusznie twierdzi w „Gazecie Narodowej” jeden z wybitniejszych naszych polityków, o którego artykule pisaliśmy już dawniej – żeby w naszej polityce narodowej uzupełniały się dwa kierunki. Jeden powinien być wyrazem instynktu czynnego, ekspansji narodowej, energii zdobywczej, drugi – wyrazem instynktu zachowawczego, umiarkowania, dążności do kompromisu z warunkami zewnętrznymi. dokładniej – przystosowania się do nich. Ale wytworzenie się takich kierunków i skuteczne ich współzawodnictwo czy współdziałanie wymaga stanowczego zerwania z doktrynerstwem czy to rewolucyjnym czy ugodowym, świadomego uznania względności wszelkich środków w polityce stosowanych.

Bez tego uznania nie może być polityki realnej, nie może być polityki rozumnej, trzeźwej, wolnej od namiętności i szkodliwszego od namiętności zaślepienia, swobodnej w wyborze odpowiedniej do warunków taktyki. W sprawach taktyki istnieć muszą zawsze różnice zdania, ale będą one różnicami poglądów nie zaś zasad, wykluczających się wzajem, a raczej z góry powziętych, dogmatycznych uprzedzeń. Wyzwolona z doktrynerstwa, postawiona na gruncie realnym polityka narodowa może być jednolitą, pomimo istnienia w niej różnych kierunków, i konsekwentną, ciągłą, pomimo zmian w taktyce.

Ażeby polityce narodowej ciągłość i konsekwencję zapewnić, utrwalić je i wzmocnić, trzeba jej dać cel wielki, tak ogólny, żeby w dążeniu do niego wszystkie kierunki myśli i działania mogły się jednoczyć, a zarazem tak konkretny, żeby najszersze warstwy narodu mogły go zrozumieć. Każdy żywotny naród i państwo mają w swej polityce taki cel. Dla Rosji takim celem jej polityki jest panowanie nad Azją, dla Anglii panowanie na morzach, dla Stanów Zjednoczonych – hegemonia na kontynencie amerykańskim itd. Jeżeli państwo lub naród cel wielki w swej polityce traci, jeżeli się go wyrzeka – upada, jak dzisiejsza Francja lub Austria.

Dla narodów rozbitych i ujarzmionych, ale mających świadomość swej indywidualności i żywotności, swej siły duchowej i materialnej, celem ich polityki może być jedynie osiągnięcie jedności narodowej i odzyskanie niepodległego bytu narodowego.

To nie jest sprawa uczucia lub schlebiania uczuciom, jak twierdzą nasi przeciwnicy, tym bardziej nie jest to doktrynerstwo rewolucyjne. Ale to jest postulat rozumu trzeźwego, który przekonywa, że bez postawienia sobie tego celu, bez przejęcia się tym dążeniem nasza polityka narodowa nie może być konsekwentną i ciągłą, ani realną, tj. wolną w wyborze środków i niezależną w stosowaniu swej taktyki od warunków wewnętrznych i zewnętrznych naszego życia.

Kiedy mówimy, że zdobycie niepodległości powinno być naczelnym celem polityki narodowej, nie znaczy to wcale, że praktyczna działalność polityczna musi zmierzać bezpośrednio do osiągnięcia tego celu. Zadania jej bezpośrednie dyktują w każdej chwili warunki rzeczywistości.

Myśl przewodnia polityki narodowej może i musi przybierać różne formy, skoro jej zrealizowanie jednorazowym wysiłkiem woli i energii narodu okazuje się, ze względów nad którymi rozwodzić się tu nie będziemy, niemożliwym. Nawet najpotężniejsze państwa celu głównego swej polityki nigdy bezpośrednio nie stawiają, chociaż systematycznie do osiągnięcia jego dążą.

Czy jednak ten cel główny polityki narodowej należy głośno w naszym położeniu dzisiejszym stawiać, czy jawne jego ogłaszanie nie przynosi nam szkody, nie utrudnia naszej działalności?

To jest kwestia taktyki, którą roztrząsaliśmy niejednokrotnie. Niewątpliwie proklamowanie zdobycia niepodległości jako głównego, chociażby nawet odległego celu naszej polityki narodowej budzi podejrzenia rządów zaborczych i utrudnia nam w pewnej mierze działalność kompromisową, a nawet wszelką działalność legalną. Nie należy więc hasła tego bez potrzeby wygłaszać, ale nie należy również szkodliwości głoszenia jego przeceniać. Nie mamy żadnej podstawy do przypisywania wrogom naszym takiej naiwności i łatwowierności, która by im pozwalała mniemać, że naród polski przestał dążyć do zdobycia niepodległości, skoro zaniechał głoszenia tego hasła lub nawet wyparł się go uroczyście. Zbyt dobrze nas znają i należycie cenią w Petersburgu i w Berlinie, żeby się takim złudzeniom oddawali. Z drugiej strony widzimy, że jawne proklamowanie dążenia do zdobycia niezależności państwowej nie przeszkadza Madziarom do zajęcia równorzędnego z Niemcami, a nawet pod pewnym względem dominującego stanowiska w monarchii austriacko-węgierskiej. A nie ma na Węgrzech polityka, nie wyłączając prezesa gabinetu hr. Tiszy1, który by się zaparł, że zdobycie niezależności państwowej jest celem głównym narodowej polityki madziarskiej. Różnice między stronnictwami są tam czysto taktyczne, ale polityka narodowa jest w naczelnych swych dążeniach jednolitą.

Jak rozumieją dziś w Wiedniu, równie dobrze zrozumieją w zmienionych warunkach w Petersburgu, a nawet w Berlinie, skoro interes państwowy lub dynastyczny będzie tego wymagał, że dążenie nasze do niepodległości nie przeszkadza bynajmniej zawarciu czasowego lub nawet stałego – o ile może być co stałym w polityce – kompromisu z Polakami. A zrozumieją tym łatwiej, że to dążenie łączy się ściśle z dążeniem do zjednoczenia narodowego, a więc może być w pewnych warunkach skombinowanym z planami ekspansji terytorialnej Rosji lub Prus. Dopóki zaś Rosja lub Prusy kompromisu z nami nie potrzebują, na stosunek państw tych do Polaków nie ma żadnego wpływu nie tylko proklamowanie tych lub owych haseł w polityce naszej, ale nawet zachowanie się nasze.

Zresztą byłoby niewątpliwie zbytecznym proklamowanie zdobycia niepodległości jako głównego celu polityki narodowej, a raczej przypominanie tego hasła, gdyby doktrynerstwo ugodowe nie bałamuciło opinii publicznej swymi teoriami abdykacyjnymi, gdyby stronnictwo ugodowe stało się istotnie stronnictwem umiarkowanym i oparło swój program i działalność swoją na gruncie realnym przyrodzonych dążeń i interesów narodu. Doktrynerstwo rewolucyjne mniej jest dziś szkodliwym, rzeczywistość bowiem na każdym kroku wykazuje niemożliwość stosowania jego wskazań politycznych, jego taktyki. Szkodliwość doktrynerstwa ugodowego nie jest tak widoczną, zwłaszcza, że się okrywa pozorami umiarkowanej rozwagi.

Do roku 1830 polityka nasza narodowa była realną. Dopiero od tej epoki myśl nasza polityczna zaczyna ulegać tyranii doktryn, kolejno się zmieniających. Jednej panacei politycznej przeciwstawia się drugą, rzekomo niezawodną.

Ale to panowanie szarlatanizmu czy ignorancji politycznej już się kończy. W społeczeństwie wytwarza się przekonanie, że w polityce, która jest umiejętnością działania praktycznego, nie ma środków bezwzględnie złych lub dobrych, są tylko środki odpowiednie lub nieodpowiednie w danych warunkach. Prowadzenie takiej polityki realnej jest zadaniem bardzo skomplikowanym i trudnym, bardzo odpowiedzialnym. Ażeby mu podołać, trzeba stanowczo odrzucić wszelki dogmatyzm, wszelkie doktrynerstwo.

Right ot wrong – my country – brzmi hasło polityki angielskiej, wobec wymagań interesu narodowego lekceważącej nawet godziwość lub niegodziwość etyczną stosowanej taktyki. My nie stawiamy tak radykalnie kwestii. Chcemy tylko, żeby nasza polityka narodowa była zupełnie swobodną w stosowaniu odpowiedniej do okoliczności taktyki, a w wyborze środków i sposobów działania nie była krępowaną dogmatycznymi wskazaniami ugodowego czy rewolucyjnego doktrynerstwa.

W dzisiejszym położeniu naszego narodu ani taktyka rewolucyjna, ani taktyka ugodowa nie mogą mieć zastosowania. Nie ma teraz i – o ile przewidywać można – nie będzie w bliskiej przyszłości warunków dla akcji powstańczej czy rewolucyjnej, jak również dla akcji ugodowej. W naszym szczególnym położeniu, w warunkach niezmiernie skomplikowanych, musimy wytwarzać samodzielnie odpowiednią taktykę polityczną. Jest więc tym bardziej rzeczą konieczną, żebyśmy się w myśleniu i działaniu politycznym uwolnili od wszelkiego dogmatyzmu i doktrynerstwa, a uwolnili wszyscy, bez względu na kierunki i stronnictwa. Bo tworzenie polityki narodowej i odpowiedniej dla niej taktyki powinno być wspólną, tj. wzajem uzupełniającą się pracą wszystkich stronnictw i kierunków szczerze narodowych.


[1] István Tisza (1861-1918) - węgierski polityk, dwukrotny premier Węgier w latach 1903-1905 i 1913-1917. Był prezesem Partii Liberalnej, potem powstałej w jej miejsce Narodowej Partii Pracy. Przeciwstawiał się próbom federalizacji monarchii austro-węgierskiej, bojąc się osłabienia pozycji Węgier. Obwiniany o wybuch wojny i klęskę w niej, został zamordowany przez zbuntowanych żołnierzy w październiku 1918 roku.

Inne publikacje autora Wszystkie artykuły