Jan Ludwik Popławski - Wielkie i małe idee

Laury p. Spasowicza1 i zostającej pod jego komendą ochotniczej straży pożarnej nie dały zasnąć Prusowi; jakkolwiek więc żadnych kwalifikacji na strażaka (oprócz szacunku dla płci pięknej) nie posiada, wynalazł gdzieś na składzie „Kuriera Warszawskiego” starą sikawkę, napełnił ją wodą i skierowawszy kiszkę w stronę Krakowa, wyprawił prysznic swemu kuzynkowi, studentowi uniwersytetu, za to, że więcej myśli „o wielkiej idei” aniżeli o drobnych obowiązkach. Wypadkiem znalazł się w Krakowie „kuzynek”, który istotnie myślał o „wielkiej idei”. Rozumie się nie należał on do rasy galicyjskiej, którą już śp. Bartels2 trafnie określił „póki młody - to osioł, jak stary - to świnia”, był to „obcokrajowiec” rodem z Królestwa, którego zmienne losy zaniosły do Krakowa, a czujne oko senatu akademickiego nie zauważyło jeszcze i nie wskazało chytrym mrugnięciem p. Engliszowi3. Kuzynek ten, czy też jego plenipotent, odpowiada Prusowi w ostatnim numerze „Głosu”, ale, zanim odpowiedź ta wyszła z druku, w „Kurierze Warszawskim” zjawił się List entuzjasty i replika Prusa4. Poruszoną tu została sprawa wielkiej wagi, a ignorowana prawie zupełnie dotychczas w naszym dziennikarstwie, sprawa, w której pozwalam sobie głos zabrać, ponieważ i mnie zaszczepiono niegdyś „szkodliwy zarazek” entuzjazmu, czego następstwa do dziś dnia czuję. Wówczas bowiem nie znano jeszcze metody szczepienia ochronnego wszelkich jadów, stosowanej dzisiaj nie tylko w medycynie przez Pasteura, ale i w praktyce społecznej - przez Bolesława Prusa, z jednakowym (co prawda- nieszczególnym) skutkiem.

Potrzebę wyjaśnienia tej sprawy uznaje sam Prus, mówiąc, że entuzjaści „reprezentują najgorętszą cząstkę na dziś, a panujące opinie na jutro”. Otóż ci dzisiejsi entuzjaści jutro powiedzą nam: potrzebujemy i szukamy wielkiej idei. Starsi już zabierali głos w tej sprawie, niechże wolno będzie odezwać się i nam entuzjastom. A jeżeli na tej drodze nie dojdziemy do prawdziwego porozumienia, to pozostanie choćby wzajemne zrozumienie się, co także jest korzystnym.

A więc zrozumiejmy się.

Lecz żeby się zrozumieć, bądźmy przede wszystkim szczerzy.

Ja niżej podpisany jestem także entuzjastą, na co w każdej chwili mogę przedstawić odpowiednie dowody: zawiodłem rachuby społeczeństwa, tłukłem głową o mur (przenośnie i dosłownie), znikałem na czas pewien ze stanowiska wyznaczonego mi w rozkładzie zajęć społecznych, a w pogoni za „błędnymi ognikami” zbaczałem na manowce, leczyłem się lub raczej leczono mnie z tej choroby rozmaitymi sposobami, wymrażano we mnie szkodliwy zarazek, - ale kuracja nie przyniosła pożądanych rezultatów. Choroba przeszła w stan chroniczny, z czego nie smucę się bynajmniej, zwłaszcza wobec przepowiedni, że szaleństwo dzisiejsze będzie jutro opinią panującą.

Geometryczna klasyfikacja idei na wielkie i małe; szerokie i wąskie nie ma wielkiej racji. To, co mówi Prus, sprowadza się właściwie do zdania, że dzień dzisiejszy nie jest odpowiedni do wielkich zadań, do śmiałych zamiarów, że troską jego winna być praca drobna, codzienna, praktyczna.

Nikt zaprzeczyć nie może znaczenia tej pracy mrówczej, gospodarnej, ale nikt zapominać nie powinien, że społecznie przedstawia ona wartość o tyle tylko, o ile ją ogrzewa i oświeca płomienne słońce jakiejś wielkiej idei. Weźmy dla przykładu jedną z „małych idei” Prusa - szczepienie oszczędności i dostarczanie kredytu. Jeżeli banki Schulze-Delitzscha5 miały wielką doniosłość społeczną (co do mnie wątpię, czy pożądaną), to dla tego, że inicjator ich miał na celu wielką ideę uszczęśliwienia ludzkości, zmiany w ten sposób istniejących stosunków ekonomicznych. Inaczej oszczędność będzie sprawą osobistą Pawła lub Piotra, inaczej każda instytucja kredytowa będzie mniej lub więcej procentującym geszeftem. Dla tego to u nas wszelkie instytucje zbiorowe, ponieważ nie ożywia ich żadna idea wielka, grzęzną powoli w błocie interesów osobistych, spekulacji, i społeczeństwu i zgoła pożytku nie przynoszą. Za pomocą tych drobnych środeczków Prus posuwać pragnie „bryłę świata”, którą entuzjaści obiecują zepchnąć na nowe tory, jeżeli odnajdą punkt właściwy, ognisko, gdzie zestrzelą wszystkie myśli i siły. Bo i Prus życzy sobie (któż nie wie o tym), żeby świat ten był inny, lepszy, ale kiedy myśl jego rozbuja się w tym kierunku, zagląda do podręcznika historii i stamtąd przekonywa się, że jeżeli kiedy, to za 10-15 wieków to nastąpi.

Entuzjaści znowu mówią, że taka doba szczęśliwa nastąpić może za lat 10-15; rozbijają więc sobie głowy o mur, ażeby wyłamać furtkę, która do tego Eldorado wstęp otworzy.

Sądzę, że entuzjaści tacy mylą się i że Prus ma poniekąd rację, chociaż nie na tak odległą metę. Ale zachodzi pytanie, czy to jasne jutro przyjdzie, kiedy, choćby za 10-15 wieków, jeżeli nie będzie entuzjastów, wierzących w rychły świt dni lepszych i w imię tej wiary rozbijających sobie głowy. Gdyby wszyscy ze spokojem oczekiwali aż po upływie 10-15 wieków mur runie - nie runąłby on nigdy, zwłaszcza że od czasu do czasu jest przecie poprawiany. Ale że te głowy, które weń tłuką, chociaż w ciągu lat kilkunastu furtki nie wybiją, przecież szczerbę jakąś zrobią, a będzie ona początkiem wyłomu.

Otóż są i tacy entuzjaści - a jest ich bodaj najwięcej - którzy nie spodziewają się wcale wyłamania muru w niedalekiej przyszłości, owszem wiedzą, że na szeregi łat czekać trzeba, ale wiedzą także, iż aby chwilę tę przybliżyć trzeba tłuc o mur głową, choćby pęknąć miała. Oni to zwykle zawodzą rachuby społeczeństwa, oni to, nabiwszy sobie guza, znikają na czas jakiś, ale wkrótce wracają, jeżeli mogą i znowu tłuką o mur głową z dziwnym uporem; z chłodnym spokojem szaleńców - w oczach „porządnych obywateli”.

Ale Prus zapewnia, że entuzjaści są wyjątkami (chociaż o kilkadziesiąt wierszy wyżej twierdził, że opinie te panować będą jutro), że większość „inteligencji” przy wyrazie „wielka idea” wpada w drzemkę, a milionowy ogół śpi na oba uszy, chrapiąc na całe gardło.

Ale też Prus dziwnie pojmuje wielkie idee. Według niego było np. utworzenie się cesarstwa niemieckiego ideą wielką, dla której miliony entuzjastów niemieckich spracowały o głodzie i chłodzie i składały ofiary z siebie na polach wissemburskich i sedańskich6.

Utworzenie cesarstwa było tylko formą, dodajmy wcale nie najlepszą, urzeczywistnienia wielkiej idei - zjednoczenia ludu niemieckiego. Od 1815 r. Niemcy dążyły do tego celu, chociaż, jak Prus powiada, zajmowały się wówczas „ideami małymi”. I w systematach filozoficznych i w pracach naukowych, i w reformie ubioru i kuchni, i w cudnych poezjach, i w towarzystwach gimnastycznych i śpiewackich tkwiła ta idea wielka; tkwiła zupełnie świadomie. Ówcześni pracownicy małych idei nie myśleli zapewne o kapitulacji pod Sedanem lub o proklamacji w Wersalu - ale myśleli o jedności niemieckiej. A oprócz nich Niemcy roiły się bezpośrednimi pracownikami wielkiej idei, którzy „jak pociski rzucane na szaniec” ginęli pozornie bez śladu, ale zapładniali grunt ludowy ową masą zapalną, tkwiącą w ich wnętrzu, którzy znikali w tajemniczych skrytkach Spandawy i Kufsteinu7, potem wynurzyli się na ulicach Berlina, Wiednia, Drezna, w nadreńskich dolinach Badenu, później znikli znowu- już bezpowrotnie; którzy rozbijali sobie głowy o mur metternichowskiej lub manteuflowskiej reakcji8. Oni to właśnie utworzyli jedność niemiecką, chociaż ani pod Sedanem ani pod Wissemburgiem nie byli.

Dzisiaj, kiedy „żyjemy w czasach pośrednich między sielanką i bitwą, kiedy ani żyć nie można z uśmiechem ani ginąć z honorem”, jak zapewnia Prus, wielkie idee krzewić się nie mogą w atmosferze „która nie jest ani mrozem, ani upałem, lecz raczej kwaszeniem się i gniciem ziemi, powietrza i dusz ludzkich”.

My dusimy się w tej atmosferze rozkładającego się społeczeństwa, w stęchliźnie pleśniejącej tradycji; my pra gniemy oddychać piersią całą - a wy - dajecie nam respiratory higieniczne.

Jeżeli nasze społeczeństwo jest w stanie chorobliwym, jeżeli potrzeba mu leczenia, to „zapobieganie ogólnemu rozkładowi” nie może, nie powinno poprzestać na jakiejś antyseptyce społecznej. Tylko wielka idea zdoła zelektryzować apatyczną gromadę, która żyje bez myśli, jeżeli zaś i ona jej nie poruszy... to tym bardziej wypadnie nam rozbijać sobie głowy o mur, już nie z nadzieją, lecz z rozpaczą w sercu.

Zresztą, jeżeli to społeczeństwo, jak je Prus przedstawia, jest nic niewarte; jeżeli składa się tylko z kradnących i okradanych, podejrzanych i podejrzewających, to cóż nas obchodzić mogą jego potrzeby i rachuby, które niby to zawiedliśmy, znikając i bijąc o mur głową.

Ale nie sądzę, żeby społeczeństwo było istotnie zbiorowiskiem samych zbutwiałych i zgniłych żywiołów, lub jakimś przedsiębiorstwem fachowym, potrzebującym tylko tylu doktorów, tylu inżynierów, prawników itd.

Społeczeństwo potrzebuje przede wszystkim dobrych obywateli, kto zaś śmie powiedzieć, że lepsi są ci, którzy z lekkim pakunkiem „małych idei” szczęśliwie pływają na powierzchni, aniżeli ci, którzy obarczeni ciężarem „wielkiej idei” zniknęli w głębinach; że więcej warci są ci, co dbają o dzień dzisiejszy, aniżeli ci, którzy myślą o jutrze.

Nie od dziś już społeczeństwo nasze lęka się jak zarazy wszelkich „wielkich idei”; nie rodzą się w nim one, a jeżeli je od innych bierze, to tak okrawa i dopasowuje, aż wreszcie przerobi na ideę drobną, na warszawską „idejkę”. Ale i u nas, prawym atawizmu chyba, rodzą się dusze, spragnione widnokręgów szerszych i pragnienie to najżywiej odzywa się w wieku młodzieńczym. Umysłu ich nie zadowoli zbieranie owadów żyłkoskrzydłych, serca - odkładanie oszczędności groszowych, energii - udział w towarzystwie wioślarskim. Dziwimy się nieraz, że młodzież nasza ulega wpływom obcym, lecz tam właśnie pociągają ją wielkie idee, być może przeinaczone nie do poznania, nieraz skrzywione dziwacznie, ale śmiałe zuchwalstwem budzącej się młodości, ale szerokie - jak bezmiar stepów...

Spójrzmy na siebie, jacy my dziś maluczcy, mizerni - „nikczemni”, powiedzieliby nasi ojcowie. Jak jałową jest umysłowość nasza, jak wątłą twórczość, jak lękliwym uczucie, jak lichymi zamiary, już nie według sił, ale niżej sił odmierzone! Nawet drobnych obowiązków dla tego właśnie spełniać nie umiemy, że nie ożywia nas żadna wielka idea, która by tym ideom małym nadała ruch i spójnię, która byłaby dla nich magazynem zapasowym siły. Mamy za to cały legion „comprachicosów”9, którzy wytrwale usiłują wcisnąć społeczeństwo w umyślnie przygotowaną formę i wyhodować w ten sposób potwornego karła. Bezwiednie czy świadomie prowadzi się ta propaganda - jest ona jednakowo szkodliwą. Czyich oczu światło nie razi, ten niechaj prosto w słońce patrzy, kto blasku jego znieść nie zdoła, ten niech rozpali swój mały kaganek, niechaj pracuje przy nim, ale powiek niechaj nie mruży przed promieniem jasnym. Komu drogę do ideału prawdy mur przesłania, niech rozpali w sercu swym wiarę, że nie ma takiego muru, którego by nie można przebić głową, zwłaszcza, gdy wyszczerbiły go już kości roztrzaskanych czaszek, zwilżyły rozpryskane mózgi!

Nie jedna jest „idea wielka” - ale do każdej mur jakiś drogę przegradza. Nie o każdy mur znowu rozbijają się głowy. Zawsze jednak trzeba być przygotowanym na „zepsucie spokojnej pracy na wiele lat i powikłanie wielu obliczeń”.

Na szczęście ludzkości są jeszcze tacy, którzy nie liczą, kiedy o nich chodzi, i mało dbają o cudze rachuby.

Głos, 1887


[1] Włodzimierz Spasowicz (1829-1906) – prawnik, działacz społeczny, krytyk literacki i publicysta. Od 1882 r. wydawca tygodnika „Kraj”. Współzałożyciel Stronnictwa Polityki Realnej. Był zwolennikiem stanowiska ugodowego w stosunku do Rosji oraz liberalizmu.
[2] Artur Bartels (1818-1885) – polski satyryk, pieśniarz i rysownik.
[3] Ówczesny komendant krakowskiej policji.
[4] Odpowiednio:
Bolesław Prus – Kronika tygodniowa, Kurier Warszawski, nr 93, 22 marca (3 kwietnia) 1887r.
„Entuzjasta” – Polemika, Kurier Warszawski, nr 101, 1 (13) kwietnia 1887r.
Bolesław Prus – Kornika tygodniowa, Kurier Warszawski, nr 103, 3 (15) kwietnia 1887r.
„Kuzynek” – List otwarty do p. Bolesława Prusa, Głos, nr 15, 4 (16) kwietnia 1887r.
[5] Herman Schulze-Delitzsch (właściwie Franz Hermann Schulze) (1808-1883) – niemiecki polityk i ekonomista. Założyciel pierwszych na świecie spółdzielczych kas oszczędnościowo-kredytowych oraz licznych spółdzielni gospodarczych w Prusach i Związku Północnoniemieckim, mających na celu poprawienie sytuacji niemieckich rzemieślników.
[6] Bitwy pod Wissembourgiem (4 sierpnia 1870) oraz Sedanem (1-2 września 1870) były najważniejszymi bitwami wojny francusko-pruskiej, która doprowadziła do proklamacji w pałacu wersalskim Cesarstwa Niemieckiego w 18 stycznia 1871r. i zjednoczenia Niemiec.
[7] Podberlińska Spandawa (Spandau – dzisiaj jedna z dzielnic Berlina) oraz leżący w Tyrolu Kufstein były miejscami w których znajdowały słynne twierdze-więzienia dla więźniów politycznych w Prusach i Austrii
[8] Otto von Manteuffel (1805-1882) oraz Klemens von Metternich (1773-1859) to słynni XIX wieczni politycy. Manteufell był premierem Prus w latach 1850-1858). Metternich z kolei kanclerzem Austrii w latach 1821-1848. Oboje zasłynęli jako wybitni politycy oraz zajadli przeciwnicy ruchów demokratycznych, rewolucyjnych i niepodległościowych.
[9] Comprachicos to pojęcie wymyślone przez Wiktora Hugo na potrzeby książki „Człowiek śmiechu” z 1869 roku. Miało ono oznaczać siedemnastowiecznych handlarzy niewolników, specjalizujących się w porywaniu dzieci i makabrycznym deformowaniu ich ciał w celu późniejszej sprzedaży np. do cyrków.


Tekst został opublikowany także w książce Jan Ludwik Popławski - Pisma polityczne

Inne publikacje autora Wszystkie artykuły