Jan Ludwik Popławski - Szkodliwe mrzonki

Stanowisko nasze w sprawie tzw. wzajemności, czyli innymi słowy – solidarności słowiańskiej – zaznaczyliśmy niejednokrotnie i określali wyraźnie. Braterstwo słowiańskie, o którem się tyle mówi i pisze, nie ma właściwie podstawy realnej, chociażby nawet ją miało, nie mogłoby być czynnikiem politycznym. Ani wspólność pochodzenia, ani podobieństwo języków, ani wątpliwa łączność kulturalna nie wystarczają. Solidarność polityczna musi opierać się jedynie na solidarności dążeń i interesów.

Wzajemność słowiańska jest faktem literacko-filologicznym, nie zaś politycznym. Stworzyli ją poeci i uczeni językoznawcy, przyczyniając się w ten sposób do rozbudzenia świadomości narodowej ujarzmionych i zgnębionych ludów słowiańskich. My Polacy nie potrzebowaliśmy tej fikcji, bo mieliśmy żywą tradycję i świadomość odrębności narodowej i kulturalnej. Nie potrzebowali jej również Rosjanie, ale z niej skorzystali i wyzyskali ją dla swych celów politycznych. Natomiast dla słabych, budzących się dopiero do życia lub odradzających się ludów było poczucie braterstwa szczepowego pożytecznym, wzmacniało bowiem pośrednio ich odporność, dodawało im otuchy. To tłumaczy niewątpliwą żywotność panslawizmu. Nie ma on jednak, jak powiedzieliśmy, podstawy realnej. Antropologia, ta nawet, która przyjmuje istnienie ras jednolitych lub złożonych, nie zna rasy słowiańskiej. Wspólnej kultury słowiańskiej nigdy nie było, jak również nie było w epoce późniejszej wzajemnego oddziaływania na siebie ludów słowiańskich w takiej mierze, która by chociaż cokolwiek łączność ich polityczną uzasadniała. Podobieństwo języków jest faktem, ale faktem, nie mającym znaczenia praktycznego, dzisiaj bowiem nie rozumiemy się już i każdy naród słowiański ma swoje piśmiennictwo mniej lub więcej rozwinięte.

To są rzeczy powszechnie znane, powtarzać je wszakże trzeba z naciskiem, dziś zwłaszcza wobec bałamucenia naszej opinii publicznej polityką solidarności słowiańskiej. W Austrii ta polityka ma poniekąd podstawę wspólnego interesu, nie można jednak bez narażania się na poważne niebezpieczeństwo podstawy tej rozszerzać, a tym bardziej nie można porzucać jej i wzbijać się w krainę ułudy panslawistycznej. Tymczasem nie tylko na uroczystościach słowiańskich w Pradze, ale nawet i na uroczystości narodowej w Krakowie widzieliśmy objawy lekkomyślności politycznej, żeby nie użyć energiczniejszego określenia, słyszeliśmy bałamutne hasła solidarności słowiańskiej w walce z „odwiecznym wrogiem”, a więc w przymierzu z Rosją, ba nawet pod jej przewodnictwem.

W społeczeństwie polskim w Galicji szumnie brzmiące, ale nie uchwytne w swej treści hasła polityki słowiańskiej zyskują coraz więcej zwolenników, brzmią coraz głośniej, wywołują odgłosy w zaborach pruskim i rosyjskim. Sprawa bardzo realna i ważna, sprawa przekształcenia ustroju państwowego Austrii na modłę autonomiczne – federalistyczną była początkiem tego ruchu politycznego, który dziś, odbiegając od właściwego kierunku, przekracza swoją naturalną granicę, rozlewa się zbyt szeroko i jeżeli do łożyska pierwotnego nie wróci, zginąć musi w trzęsawiskach złudzeń wszechsłowiańskich.

Jest to zbłąkanie się na bezdroża naszej myśli politycznej, grożące skrzywieniem jej i znieprawieniem. U nas, jak zresztą wszędzie, obniżył się poziom opinii publicznej, nadający ton polityce. Ale, gdy gdzie indziej rozwój urządzeń życia publicznego ujemnym skutkom tego obniżenia poziomu pojęć politycznych skutecznie zapobiega, społeczeństwo nasze, nie wyłączając Galicji, nie ma możności i nie zdradza chęci odpowiedniego ich kształcenia i wyrabiania.

Masy ludu nie biorą jeszcze udziału w życiu publicznym, nie mają jeszcze wpływu na wytworzenie się opinii, lecz w jej objawach huczą już liczne głosy tłumu filistrów, nie posiadających ani doświadczenia i rutyny kół, które tradycyjnie politykę narodową prowadziły, ani wykształcenia teoretycznego polityków zawodowych, ani zdrowego chłopskiego rozsądku. Niewątpliwie dodatni i w naszych zwłaszcza warunkach bardzo pożądany objaw społeczny, polegający na tym, że coraz szersze warstwy ludności biorą udział czynny w życiu publicznym – może mieć nieraz skutki ujemne w tej fazie przejściowej, w której obecnie się znajdujemy. Lud nie przyszedł jeszcze do głosu w polityce narodowej, nawet głosy prawdziwych przedstawicieli dążeń jego i interesów zagłuszają w opinii publicznej krzykliwe wynurzenia tzw. inteligencji, która w sprawach politycznych jest właściwie tłumem ciemnym, bo ani praktycznie, ani teoretycznie spraw tych nie zna i nie rozumie. Ta inteligencja i pół-inteligencja urzędnicza, zawodowa, szlachecka i mieszczańska, nie tworzy odrębnego stronnictwa, ale w każdym, nawet w stronnictwach hierarchiczno-arystokratycznych, stanowi żywioł liczebnie silny. Niewykształcona politycznie, do poziomu swych pojęć mglistych lub nawet niedorzecznie naiwnych sprowadza hasła i programy stronnictw, wulgaryzuje opinię publiczną, albo ją spycha na manowce mrzonek i złudzeń.

Nie mówimy tu o wyjątkach dosyć licznych, ale o większości tzw. inteligencji, która u nas zwłaszcza przedstawia się pod względem politycznym jako profanum vulgus[1]. Ona to w Królestwie stanowi dziś armię ugodowców lub wyznawców polityki biernej, ona dziś w Galicji i innych zaborach powtarza hasła braterstwa słowiańskiego. Ci, w których interesie leży rozszerzenie tego bałamuctwa w naszym społeczeństwie dla celów, nie mających zresztą nic prawie wspólnego z prawdziwą polityką słowiańską w Austrii, usuwają się od czynnego udziału w demonstracjach publicznych, chociaż je pochwalają. Ani w Pradze, ani w Krakowie stańczycy i w ogóle zachowawcy galicyjscy nie wystąpili jawnie, wysunęli natomiast improwizowanych polityków z inteligencji i mieszczaństwa, nie mających należytego pojęcia o tym, co i dla czego robią. Rutynowani dyplomaci i mężowie stanu z obozu zachowawczego nie chcieli odgrywać bądź co bądź śmiesznej roli neofitów „braterstwa słowiańskiego”, nie chcieli pospolitować się udziałem w farsie, która by skompromitowała ich rozum i wytrawność polityczną. Trudno by im było powstrzymać się od złośliwego uśmiechu augurów[2], od skrytykowania doraźnego widzianych i słyszanych niedorzeczności.

Nie zwracalibyśmy uwagi na przykre, ale nawet niezbyt jaskrawe objawy owej niedojrzałości politycznej i braku godności narodowej, gdyby na nich kończyła się komedia braterstwa słowiańskiego. Zaraz jednak po uroczystości praskiej, przekonaliśmy się w Krakowie, że ta komedia nie jedno jeszcze mieć będzie przedstawienie, że staje się coraz bardziej popularną i w Warszawie i w Poznaniu, że już wywiera wpływ, demoralizujący opinię publiczną, zwłaszcza w zaborze rosyjskim, gdzie w osobie p. Spasowicza pozyskała zręcznego i rutynowanego w urządzaniu bałamuctw słowiańskich reżysera.

Polityka wszechsłowiańska, pojmowana jako walka z żywiołem germańskim, w dzisiejszych warunkach może być prowadzona tylko w sojuszu z Rosją, a właściwie pod jej protektoratem. Innej kombinacji nie ma i być nie może, a raczej jest jedna, ale tylko teoretycznie dopuszczalna – polityka solidarności słowiańskiej zwrócona przeciw Rosji. O tej jednak teraz nikt nie myśli. Pomijamy wątpliwość: czy walka polityczna Słowian w sojuszu z Rosją, prowadzona ze światem germańskim, mogłaby, bodaj w szczególnych warunkach, być korzystną dla naszej sprawy narodowej, pomijamy zaś dla tego, że przypuszczenie takiej walki jest niedorzecznością polityczną.

Nie trzeba wykazywać sprzeczności interesów politycznych narodów słowiańskich, dosyć zaznaczyć ich różnorodność. Bułgarów walka Słowian z germanizmem nie obchodzi zupełnie, nie tylko od Niemiec, ale nawet od Austrii niebezpieczeństwo im nie grozi. Dążenia narodowe i polityczne Serbów i Chorwatów znajdują się w otwartym antagonizmie z polityką Madziarów i w naturalnym rozwoju zmierzać muszą do rozbicia całości państwowej Austrii. Dla Serbów zwłaszcza Austria słowiańska jest bodaj niebezpieczniejszą, niż Austria niemiecka. Właściwie jedynie Słoweńcy, Czesi i Polacy mają interes wspólny w zwalczeniu przewagi niemieckiej w Austrii i nie tylko w Austrii. Ale gdy przekształcenie ustroju państwowego Austrii w duchu federalistycznym, zesłowiańszczenie tej monarchii, jest punktem kulminacyjnym dążeń narodowych Czechów i Słoweńców, dla nas byłoby tylko pierwszym etapem. Taka ograniczona do pewnego punktu wspólność dążeń jest zupełnie wystarczającą podstawą polityki realnej, nie zakreślającej sobie dalekich horyzontów. Dla tego zaznaczyliśmy niejednokrotnie, że jesteśmy zwolennikami sojuszu politycznego ludów zachodniosłowiańskich w Austrii, opartego nie na pokrewieństwie szczepowym, nie na podobieństwie językowym, ale na wspólności interesów realnych, wyższych nad względy praktyczne.

Tych względów praktycznych nie bierzemy wcale pod uwagę, jak to czynią inni przeciwnicy polityki słowiańskiej i, potępiając dziś mrzonki panslawistyczne, oświadczamy się za sojuszem polsko-czeskim, chociażby to na razie zaszkodziło nawet naszemu wpływowemu stanowisku w monarchii. Sojusz ten rokuje nam w przyszłości korzyści niewątpliwe, dla których warto poświęcić zyski doraźne.

Ale polityka panslawistyczna, na której tory wchodzimy, żadnych korzyści nam nie obiecuje. Walka Słowian ze światem germańskim, gdyby zresztą korzyści jakieś zapowiadała, jest niedościgłą mrzonką. Interesy państwowe Rosji nie wymagają wcale walki z Niemcami. Śmiesznym po prostu jest twierdzenie, że żywioł niemiecki w Rosji, rozproszony na wielkich obszarach, jest groźnym dla potęgi caratu; może on być tylko, co najwyżej niebezpiecznym na wypadek wojny lub zaburzeń wewnętrznych. Niemcy nie mają żadnych planów zaborczych względem Rosji, nie chcą z pewnością powiększenia znacznego liczby Polaków w państwie, a rzut oka na mapę przekonywa dostatecznie, że zabór prowincji nadbałtyckich jest niemożliwym bez zaboru znacznej części Polski i Litwy. Wątpić można również, czy Rosja, pomimo, że apetyt jej zaborczy nie zna miary, chciałaby pozyskać prowincje wschodnie Prus i Galicję, raczej przypuścić wolno, że zrzekłaby się części Królestwa w zamian za zapewnienie jej swobody działania w Turcji i w Azji. Antagonizm pomiędzy Rosją i Niemcami dotyczy jedynie spraw wschodnich i może nawet w przyszłości przybrać znów ostrą formę, nie ma jednak nic wspólnego z fantastyczną walką zjednoczonej Słowiańszczyzny ze światem germańskim. Groźne widmo tej walki wywołuje czasem polityka, częściej prasa rosyjska, na postrach Niemcom, kiedy jej tego potrzeba i wyzyskuje bałamutne hasła panslawistyczne dla swoich bardzo realnych celów państwowych i narodowych. Prowadzenie polityki w imię tych haseł jest tylko dopomaganiem Rosji bez żadnej korzyści dla siebie, bo my ich dla naszej sprawy wyzyskać nie możemy.

Natomiast szerzenie w opinii publicznej nieokreślonych tendencji polityki wszechsłowiańskiej przedstawia poważne niebezpieczeństwo dla naszej świadomości politycznej. Przede wszystkim hasła solidarności słowiańskiej sprowadzają naszą myśl polityczną z realnego gruntu dążeń i interesów narodowych na bezdroża fantazji, na których zmarnieć musi jej dorobek dotychczasowy, zdobyty ciężkim doświadczeniem, pracą kilku pokoleń w różny sposób i na różnych drogach dla sprawy narodowej działających. Zaledwie w tym dorobku politycznym rozejrzeliśmy się, zaledwieśmy go uporządkowali i o racjonalnym stosowaniu wskazań jego myśleć zaczęli, gdy mglista mrzonka znowu nas z właściwej drogi zwraca. W zaborze rosyjskim polityka słowiańska zmniejszyć musiałaby naszą siłę odporną i spaczyć świadomość narodową, bo zamiast wroga, na którego krok każdy pilnie baczyć należy, kazałaby nam widzieć w rządzie i społeczeństwie rosyjskim domniemanego sprzymierzeńca. Jest ona dziś wodą na młyn polityki ugodowej, w przyszłości zaś usprawiedliwiałaby nawet jawne zaprzaństwo narodowe i religijne, zwłaszcza to ostatnie, bo solidarność słowiańska w dziedzinie wiary wyraziłaby się w sposób odpowiedni. Obecnie już przecie politycy wszechsłowiańscy, i to nie tylko w Rosji, kładą większy nacisk na walkę z „papizmem rzymskim”, niż na walkę z germanizmem. Polityka słowiańska w kształty realne się nie wcieli, ale jej propaganda mieć będzie niewątpliwie wyżej zaznaczone i inne jeszcze ujemne skutki. Ci, którzy hasła tej polityki głoszą, sami w urzeczywistnienie ich zazwyczaj nie wierzą, przynajmniej nie wierzą z pewnością główni inicjatorowie, uważający ją tylko za manewr zręczny. Ale w naszym położeniu nie wolno takich ryzykownych manewrów zalecać. Ogół bowiem nie zdolny do krytycznego ocenienia kombinacji politycznych tego rodzaju, po prostu, demoralizuje się przyjmując je w dobrej wierze.

Rusyfikacja naszej umysłowości w zaborze rosyjskim jest faktem niezaprzeczonym, sympatie i marzenia wszechsłowiańskie są widocznym jej dowodem. W rozmowach i w pismach często można się spotkać ze zdaniem, że Niemcy są groźniejszymi dla nas, niż Moskale, „bądź co bądź Słowianie”, a nawet z poglądem, że jeżeli mamy zginąć, to lepiej zlać się w jedną całość z narodem pobratymczym, niż przyjąć kulturę niemiecką. Ten pogląd niedorzeczny, – bo jeżeli mamy zginąć, to powinno nam być wszystko jedno, czym będą nasi potomkowie, – zasługuje na uwagę jako objaw znamienny pewnych sympatii i przekonań, które stanowią podkład dążeń ugodowych. Zaznaczyć też trzeba, że stoi ten pogląd w jawnej sprzeczności z najlepszą naszą tradycją narodową i polityczną. Stanowisko obrońców cywilizacji europejskiej wobec barbarzyństwa moskiewskiego, któreśmy sobie sami i inni nam wyznaczali, wzmacniało naszą siłę odporną, bo napełniało nas dumą i poczuciem godności własnej. I tego względu lekceważyć nie należy, tym bardziej że przejmując się hasłami braterstwa słowiańskiego, schodzimy do roli pachołków caratu, zajmujemy wobec Rosji stanowisko podrzędne i bezwiednie żywić zaczynamy uczucia chamskie i pojęcia chamskie, właściwie dziś drobnym ludkom słowiańskim.

Bo – powinniśmy to sobie i innym powiedzieć szczerze – dla nas, spadkobierców wielkich idei i wielkiej przeszłości, wszystkie te „prawdy” i „hasła” słowiańskie są niesympatyczne, czasem nawet wstrętne, rażą nas swoją pokorą lub butą zawsze chamską, swoim prostactwem barbarzyńskim, swoim zabarwieniem, obcym naszej kulturze. Ich ducha, ich tradycje urabiała niewola, nasze – wolność wybujała. Dziedzictwo naszych tradycji narodowych nie tylko do szlachty ale i do ludu należy i demokracja polska jest przecie najwspanialszym ich wykwitem. W ruchu ludowym ostatniej doby, jak słusznie już zaznaczono, ujawniają się wszystkie dodatnie i ujemne właściwości ducha i temperamentu narodowego. Bujny indywidualizm szlachecki stokroć bliższym jest naszemu chłopu, niż „święta pokora” moskiewskiego „mużyka” lub wszechsłowiański „heroizm niewoli”. Trzeba było, żeby rozwój społeczny dał chwilową przewagę w życiu publicznym tym żywiołom, które, nie będąc gminem, są w myśli swej i uczuciach najbardziej gminnymi, tej warstwie mieszczańskiej, która „wierzchem ludu spływa, jak nieczyste szumowiny” – i wtedy dopiero znalazł się i u nas grunt – dla mrzonki wszechsłowiańskiej.

Ten grunt straci ona rychło, zanim to jednak nastąpi, baczyć winniśmy, żeby go nie zachwaściła. Szkody wielkiej wyrządzić nam nie zdoła, ale może nas dotkliwie upokorzyć, znieważyć majestat naszej tradycji narodowej, zbałamucić opinię publiczną naszą i obcą. Wymiatanie tych śmieci zajmie nam dużo czasu, pochłonie dużo pracy, którą można by użyć do celów pozytywnych. Wreszcie zamiast ułatwić nam zbliżenie się do tych narodów słowiańskich, z którymi wiąże nas wzajemny interes, które, jak Czesi, i kulturą swą i temperamentem więcej mają z nami niż z innymi Słowianami wspólnego – polityka wszechsłowiańska, skazana na bankructwo nieuchronne, sojusz polsko – czeski, niepotrzebnie z nią zespolony, rozerwie raczej niż umocni.

Przegląd Wszechpolski, 1898


Tekst został opublikowany także w książce Jan Ludwik Popławski - Pisma polityczne


[1] Profanum vulgus (łac.) – ‘bezbożny tłum’
[2] Augur – W starożytnym Rzymie – kapłan zajmujący się wróżeniem i przepowiadaniem przyszłości. Przenośnie określenie używane w stosunku do ludzi uważających się za wyrocznię w jakiejś dziedzinie.

Inne publikacje autora Wszystkie artykuły