Jan Ludwik Popławski - Realizm polityczny i przyszła Polska

Na uroczystości Mickiewiczowskiej, urządzonej niedawno przez pisarzy rosyjskich w Petersburgu, p. Spasowicz wygłosił mowę, zawierająca takie oto wyznanie wiary politycznej:

„Politycznie Polska przestała istnieć samoistnie jeszcze w w. XVIII, ale kwestia polska nie przestawała być międzynarodową: o Polaków się ubiegali i układali się o nich w Tylży w r. 1807 i w Erfurcie w r. 1808 Aleksander I i Napoleon. Kwestia ta była przedmiotem narad na kongresie wiedeńskim, a także stanowiła podstawę do utworzenia przez Aleksandra I Królestwa Polskiego. Ostatnie jej echa przebrzmiały jeszcze w programie margrabiego Wielopolskiego. Teraz sprawa ta jest już ostatecznie przegrana i złożona do archiwum, jest wykreślona ze spisu kwestii międzynarodowych. Teraz jest to kwestia jedynie polityki wewnętrznej, „rodzinny spór wzajemny Słowian”, jak się wyraził Puszkin. Z chwilą zaś, gdy kwestia stała się wewnętrzną, ulegającą rozwiązaniu tylko w drodze legalnej – zwyciężona po mężnej obronie strona, której wytrącono z rąk broń ostatnią, bywa honorowana tak, jak honorują się nawzajem mężni przeciwnicy według zwyczajów każdej wojny, czy to istotnej, czy też literackiej. Byłego przeciwnika szanują, gdy uległ po wyczerpaniu wszystkich środków bojowych.”

Ścisłość nie jest koniecznym warunkiem przemówień bankietowych, ale i one nie powinny mijać się z prawdą tak widocznie, jak zapewnienia p. Spasowicza, które podziela wielu rzekomo „realnych” polityków.

Istotnie dziś „kwestia polska” nie jest kwestią polityki międzynarodowej w tym znaczeniu, jakie niedawno jeszcze miała. Ale i dawniej ten charakter międzynarodowy nie był stałym jej znamieniem, uwydatniał się wyraźnie tylko w pewnych okolicznościach, przy pewnych kombinacjach politycznych. Niedawno jeszcze, bo mniej więcej przed 10-12 laty kwestia polska o mało nie odegrała ważnej roli w chwili zaostrzenia się stosunku pomiędzy Niemcami i Austrią a Rosją. Zajmowali się nią nie tylko poważni publicyści, ale i dyplomaci bardzo gorliwie, może gorliwiej, niż wówczas, gdy żywo poruszała opinię publiczną Europy. Niewątpliwie rządy i opinię publiczną Anglii lub Francji mniej dziś kwestia polska obchodzi niż dawniej, ale to dlatego, że zmieniły się zadania polityczne tych państw. Dla Niemiec jednak, dla Austrii i Rosji nie przestała być kwestia polska międzynarodową, jak doskonale wykazuje „Nowa Reforma”:

 „Car zjeżdża do Warszawy. Czymże zajmuje się wtedy najbardziej Berlin i Wiedeń? Oto niczym innym, tylko stanowiskiem, jakie car zajmie wobec ludności polskiej. I zaraz wypływa na porządek dzienny „kwestia polska”, aby w polityce międzynarodowej zająć pierwsze miejsce. Cesarz austriacki jedzie do Galicji. Czyż to nie daje powodu do międzynarodowej dyskusji na temat sprawy polskiej? Cesarz Wilhelm rzucił Polakom pogróżkę w Toruniu. Czyż nie zrobiono z tego międzynarodowej kwestii polskiej? Takich wypadków, wskrzeszających „kwestię polską”, jest zbyt wiele, abyśmy je wyliczyć mogli.”

Nie można więc powiedzieć, nie mijając się z prawdą, lub nie fałszując jej świadomie, żeby nawet w zakresie polityki międzynarodowej sprawa polska była „ostatecznie przegraną” i „złożoną do archiwum”. To nie jest zresztą kwestia prawna, którą można załatwić ostatecznie wyrokiem, nie dopuszczającym jej wznowienia. Ani polityka rozumna, ani historia naukowa takich wyroków nie znają, regestrują one fakty dokonane, ale bynajmniej ich nie uświęcają. W danej chwili liczyć się trzeba z faktem zmniejszenia wagi kwestii polskiej w polityce państw europejskich, nie znaczy to jednak, że straciła ona nieodwołalnie charakter międzynarodowy, że stała się wyłącznie kwestią wewnętrzną państw zaborczych, „ulegającą rozwiązaniu tylko w drodze legalnej”.

W drodze legalnej może być unormowany w pewnych warunkach tylko stosunek ludności polskiej do każdego z państw zaborczych, ale gdyby na tym jedynie unormowaniu kwestia polska polegała, to właściwie nie istniałaby już wcale. Byłaby kwestią polsko-austriacką, polsko-pruską, polsko-rosyjską, ale nie byłoby kwestii polskiej, ani międzynarodowej, ani narodowej. Trudność rozwiązania tej kwestii i niemożliwość jej rozwiązania „w drodze tylko legalnej” na tym właśnie polega, że unormowanie stosunku prawnopolitycznego Polaków do rządu w jednym państwie może mieć jedynie wpływ pośredni i ograniczony na rozstrzygnięcie tej złożonej kombinacji politycznej, która się kwestią polską nazywa. Gdyby nawet była ta kwestia w Rosji tylko „domowym sporem Słowian pomiędzy sobą, to i wtedy załatwienie ostateczne tego sporu nie obyłoby się bez przypozwania osób trzecich – Prus i Austrii, musiałoby przybrać charakter międzynarodowy i zakończyłoby się zastosowaniem staropolskiej procedury zbrojnego zajazdu. Jest to właściwością znamienną kwestii polskiej, wynikającą z podziału naszej ojczyzny pomiędzy trzy państwa, że nawet próba jej rozwiązania polubownego, w jednym z tych państw podjęta, natychmiast zniewala inne do nadania tej kwestii charakteru międzynarodowego. Zwłaszcza w stosunku Prus do Rosji ujawniło się to niejednokrotnie, a wystąpiłoby bardzo wyraźnie, gdyby tajemnice archiwów gabinetowych i dyplomatycznych były lepiej znane.

Państwa zaborcze usiłowały uczynić kwestię polską sprawą swej polityki wewnętrznej i cel ten w pewnej mierze udało im się osiągnąć. Ale ta zmiana nie jest bynajmniej rezultatem stosowania odpowiedniego systemu rządzenia Polakami, nie jest nawet wyłącznie rezultatem przekształcenia się stosunków międzypaństwowych; ta zmiana jest przede wszystkim następstwem przeobrażeń wewnętrznych w narodzie polskim, mających charakter społeczny. Mówiąc innymi słowy, jest ta zmiana w przeważnej mierze następstwem demokratyzacji społeczeństwa polskiego, przesuwającej nie tylko punkt ciężkości polityki narodowej, lecz i wskazującej jej nowe zadania, zastosowane do warunków realnych. Jednym z takich najważniejszych zadań jest zdobycie i utrwalenie samodzielności politycznej i społecznej ludu. To zadanie w Galicji np., gdzie walka o prawa narodowe nie ma charakteru ostrego, występuje na plan pierwszy, co spostrzegaczom powierzchownym daje powód do twierdzenia, że rozwój ruchu ludowego jest tylko objawem społeczno-ekonomicznym. W państwach, mających ustrój konstytucyjny, najpilniejsze zadania polityki demokratyczno-narodowej mogą być de facto lub de jure, jeżeli nie całkowicie to częściowo urzeczywistnione w drodze działalności jawnej i legalnej w zakresie wewnętrznych stosunków politycznych.

Słusznie wykazano już gdzie indziej[1], że zmiana w charakterze kwestii polskiej nie ułatwia wcale państwom zaborczym i nie przyśpiesza ostatecznego jej rozwiązania. Zmniejszają się raczej widoki przejścia do porządku dziennego nad tą kwestią wewnętrzną, „która stała się w ustroju państw rozbiorowych rodzajem nieuleczalnej choroby”.

Ten czynnik społeczny, który jest główną przyczyną zmiany charakteru kwestii polskiej dziś, przygotowuje pośrednio wystąpienie jej w bliskiej przyszłości na widowni polityki międzynarodowej w nowej postaci. Demokratyzacja społeczeństwa, której objawem jest rozwój ruchu ludowego w różnych formach i w różnym natężeniu, ale na całym obszarze ziem polskich, wytwarza stopniowo jedność wewnętrzną sprawy narodowej i polityki narodowej. Nie ma jeszcze tej jedności w działalności praktycznej, ale istnieje już ona w świadomości ogółu.

Poczucie jedności narodowej, pomimo pozorów przeciwnych, jest coraz żywsze i nawet polityka trójlojalizmu powodzenie swoje chwilowe zawdzięcza zawsze temu, że opinia publiczna sprawę ugody polsko-austriackiej, polsko-rosyjskiej lub nawet polsko-pruskiej łączyła i łączy z różnymi kombinacjami rozwiązania kwestii polskiej w ogóle, a nawet z kombinacją utworzenia w bliższej lub dalszej przyszłości Polski niepodległej. „Stańczycy” galicyjscy, „partia dworska” w zaborze pruskim, ugodowcy warszawscy mieli i mają zwolenników swych programów we wszystkich dzielnicach, nie tylko w tej, w której działają, i ta masa słuchała ich komendy politycznej dlatego, że we wskazaniach jej widziała obietnice zdobycia na zalecanej drodze Polski niepodległej.

Nasi rzekomi realiści nie uwzględniają najważniejszego, najbardziej realnego czynnika działalności politycznej, jakim jest wiara w żywotność własną, a zwłaszcza świadoma wola narodu. Dla nich realnym jest to tylko, co ma kształty widoczne, co można zmierzyć i obliczyć dokładnie, nie rozumieją bowiem, że prawa i urządzenia polityczne, że interesy państwowe, że stosunki społeczne są w pierwszym rzędzie wytworem myśli i woli ludzkiej, bezwiednej lub świadomej.

Uświadamianie tej woli, której wyrazem w naszej polityce narodowej jest dążenie do zdobycia niezależności państwowej, polega na zastosowaniu jej natężenia do zapasu sił duchowych i materialnych. Ten zapas naszej siły narodowej rośnie, byłoby jednak lekkomyślnym twierdzenie, że dziś już jest dostatecznym dla urzeczywistnienia naszych dążeń, że nawet własny, naturalny jego przyrost wystarczy kiedyś do osiągnięcia celu ostatecznego naszej polityki narodowej, jeżeli warunki istniejące nie ulegną zmianie. Ale przypuszczenie trwałości niezmiennej istnienia tych warunków byłoby po prostu niedorzecznością. W naszych oczach zmienia się stosunek wzajemny dwóch państw zaborczych do siebie, przekształcają się ich interesy, powstają nowe, niespodziewane kombinacje w polityce międzynarodowej. W każdym razie prawdopodobieństwo pomyślnego dla naszej sprawy narodowej układu warunków jest stokroć więcej uzasadnionym niż możliwość ich niezmienności, chociażby w stosunkowo krótkim okresie czasu.

Prawdziwie realna i trzeźwa polityka musi w swych dążeniach i wskazaniach praktycznych o tym prawdopodobieństwie pamiętać, musi nawet stosować się do niego w działalności praktycznej. Przyszła Polska niepodległa jest dla nas nie celem idealnym, ale koniecznym postulatem naszego istnienia narodowego w teraźniejszości. Gdybyśmy o możliwości urzeczywistnienia tego postulatu zwątpili, kwestia polska przestałaby istnieć, bo my przestalibyśmy być Polakami. Toteż najgorliwsi ugodowcy i lojaliści przechowują w głębi duszy, często nieświadomie, przekonanie, że Polska kiedyś będzie, nie spodziewają się tylko, żeby ich oczy ujrzały chociaż w oddali mgliste zarysy ziemi obiecanej. Ci zaś, którzy są przeświadczeni, że Polska niepodległa istnieć nie może, myślą już tylko o najgodniejszym i najmniej przykrym zlaniu się naszej indywidualności narodowej z narodowością rosyjską lub niemiecką. Sentymentalizm polityczny nie pozwala im tego powiedzieć wyraźnie, nie tylko na głos, publicznie, ale i po cichu, samym sobie. Historia nie daje nam przykładu narodu, który by pod obcym panowaniem przechował swoją odrębność. Niektóre narody wieki całe pod obcą władzą pozostawały, nie tracąc swej indywidualności, ale tylko wtedy, gdy przeciw niej czynnie protestowały i do niepodległości dążyły. I te narody właśnie odzyskały niepodległość. Przypuścić by więc chyba należało, że jesteśmy istotnie narodem wybranym, do którego doświadczenie historii nie stosuje się wcale, którego istnienie normują jakieś szczególne prawa.

Ci, co drwią sobie ze starych polityków szlacheckich, którzy, nie biorąc w rachubę zmian w układzie stosunków politycznych, wierzyli niezachwianie, że sympatia dla nas Francji i interes Anglii każą tym państwom troszczyć się o odbudowanie Polski, są w gruncie rzeczy równie naiwni i śmieszni, gdy uroczyście wygłaszają przekonanie o trwałości warunków istniejących, albo nawet gdy zapewniają, jak pewien młody polityk, „nie obawiając się, ażeby rzeczywistość kiedykolwiek kłam im zadała”, że „interes państw zaborczych nigdy nie pozwoli na polityczną niezależność naszą”.

Nasi realiści polityczni są zazwyczaj nieukami politycznymi i zarazem doktrynerami, nie znają historii własnego narodu, zwłaszcza w epoce porozbiorowej, i nie mają pojęcia o historii dyplomatycznej państw europejskich. Gdyby tę ostatnią chociaż trochę znali, wiedzieliby, że plany i przypuszczenia, które z pogardą nazywają fantastycznymi i utopijnymi, zajmowały, i to nawet niedawno, bardzo poważnych mężów stanu i znakomitych polityków, że sprawa utworzenia Polski niepodległej nie wydawała się wcale wytrawnym dyplomatom mrzonką, że z możliwością tego faktu w pewnych warunkach liczyły się i liczą gabinety.

Niewątpliwie przyszła Polska niepodległa nie powstanie w tych granicach, ani w tej formie historycznej, w jakich istniała Rzeczpospolita w XVIII wieku. W ogóle niepodobna tych form zewnętrznych z góry określić, bo niepodobna przewidzieć szczegółowo kombinacji politycznych, które by utworzeniu Polski niepodległej dopomagały. Ale można powiedzieć, że tę Polskę, bez względu na okoliczności, w jakich powstanie, zdobyć musimy krwią i żelazem, bo innych dróg i sposobów odzyskania niepodległości utraconej ani doświadczenie historyczne nie podaje, ani rozumowanie trzeźwe i logiczne, liczące się z wymaganiami rzeczywistości, nie wskazuje. I po wtóre, w jakiejkolwiek formie, w jakichkolwiek granicach ta Polska powstanie, chociażby była małym państewkiem lub autonomiczną częścią wielkiej całości, jeżeli będzie organizacją żywotną, dążyć musi do owładnięcia obszarów, stanowiących jej dziedzictwo przyrodzone, określonych granicami naturalnymi, odpowiadającymi jej interesom narodowym i ekonomicznym.

Zaznaczyliśmy niejednokrotnie pewien brak w naszej umysłowości, mianowicie brak tzw. wyobraźni politycznej, tj. zdolności przedstawiania sobie w kształtach realnych zmian przyszłych, których istoty sobie uświadamiamy, do których dążymy. Ta właśnie zdolność, zdaniem wybitnego męża stanu, jest jedną z głównych przyczyn powodzenia polityki kolonialnej Anglii. Kilkanaście lat temu wydana została mapa przyszłego państwa anglo-afrykańskiego: oznaczono na niej przyszłe jego granice, miasta i koleje, które dopiero mają być zbudowane. Otóż z każdym rokiem granice i stan posiadłości angielskich w Afryce zbliżają się coraz bardziej do tego zarysu idealnego. Zdobycze polityki kolonialnej angielskiej są jakby stopniową jego realizacją.

Bo musimy mieć nie tylko cel wyraźny, ale i plan określony, jeżeli działalność nasza ma być świadoma i konsekwentna. Wybór środków zależy zupełnie od okoliczności, których przewidzieć niepodobna, ale kierunek polityki, dążność jej naczelna powinny być stałe. Nasza polityka narodowa inną miałaby energię i inne skutki, gdybyśmy sobie tę Polskę przyszłą realnie wyobrażali, gdybyśmy pamiętali nie tylko o celu bezpośrednim, ale i o ostatecznym wyniku każdego naszego czynu zbiorowego.

My natomiast, nie posiadając takiej wyobraźni realnej, mamy dosyć bujną fantazję polityczną, łatwo ulegamy złudzeniom, a łatwiej jeszcze frazesom, zwłaszcza mającym pozór naukowy i pozytywny. Nasi realiści uważają za śmieszną utopię myśl utworzenia w bliskiej przyszłości niepodległego państwa polskiego, chociaż wytrawni dyplomaci i mężowie stanu od czasu do czasu biorą poważnie w rachubę możliwość tego faktu. Ludzie, którzy nie znają abecadła nauk wojskowych, na podstawie słusznej uwagi, że społeczeństwo polskie wykreśliło dziś ze swego programu politycznego walkę orężną o niepodległość, orzekają stanowczo, że powstanie zbrojne jest w warunkach obecnych zupełnie niemożliwe ze względów militarnych, co nigdy nie było poważnie dowiedzione. Fakt niewątpliwy, że okres zbrojnych powstań należy do przeszłości i że dziś nikt o nich nie myśli poważnie, bynajmniej przyszłości nie przesądza. Przeciwnie, jak już wyżej zaznaczyliśmy, doświadczenie historyczne i zdrowy rozsądek mówią nam, że bez walki orężnej nie można sobie przedstawić realnie odzyskania niepodległości Polski.

Ale ci sami realiści z powagą mężów stanu i uczonych socjologów, mającą źródło w ich nieuctwie i skłonności do złudzeń, wygłaszają takie puste frazesy, jak np. ten, że zwycięstwo zasad sprawiedliwości i ludzkości odbuduje nam Polskę, nie troszcząc się wcale, w jaki sposób ten fakt nastąpi. Drudzy znowu powtarzają w nowej formie starą utopię o federacji narodów europejskich, w której Polska zajmie należne jej miejsce. Inni wreszcie w ludzi umysłowo i uczuciowo normalnych wmawiają potworną niedorzeczność, że naród, podzielony na trzy części, pod obcymi rządami zostające, chociaż wyrzeknie się myśli o odzyskaniu niepodległości, może nie przez krótki okres czasu, ale przez wieki całe zachować swą odrębność i jedność wewnętrzną, może samodzielnie się rozwijać.

Polityka realna, polityka rozumna – we wskazaniach swych praktycznych, w wyborze dróg i środków, nie powinna zabiegać zbyt daleko w przyszłość, bo nie może przewidzieć warunków działania, które wciąż się zmieniają, ani tym bardziej okoliczności nadzwyczajnych. Dlatego właśnie wysuwanie na plan pierwszy dążenia do niepodległości w programach politycznych, zwłaszcza w programach stronnictw, całkowicie lub częściowo działających na gruncie legalnym, dopuszczających w pewnych warunkach kompromisy taktyczne jest niepotrzebne, a czasem nawet może być niewłaściwe, wtedy mianowicie, kiedy polityka narodowa ma przed sobą jasno wytkniętą drogę pośredniego działania, kiedy zadania chwili bieżącej wymagają na czas dłuższy zwrócenia na nie całego zasobu jej energii, kiedy w opinii publicznej nie ma znacznej różnicy zdań, przynajmniej o sprawach zasadniczych.

Dziś jednak, gdy we wszystkich trzech zaborach panuje zupełne rozprzężenie polityczne, gdy chwieją się podstawy taktyki dotychczasowej tam nawet, gdzie na pozór były one najsilniej ugruntowane, gdy polityka ugodowa obałamuciła i pomieszała zaczynającą dopiero krystalizować się myśl polityczną społeczeństwa, gdy wreszcie, co najważniejsza, masy ludowe domagają się coraz głośniej czynnej i samodzielnej roli w życiu publicznym narodu – w takiej chwili nie wolno kierować się wyłącznie względami korzyści lub szkody doraźnej. Nie wolno zamilczeć tego, o czym wyraźnie i szczerze mówić należy ze względu na nasz interes własny, na nasze potrzeby polityczne, interes i potrzeby nie jednego stronnictwa i jednego zaboru, lecz całości narodowej. Dziś, gdy w powszechnym rozwoju i zamęcie nasza polityka narodowa toruje sobie nowe szlaki, gdy wszystkie niemal stronnictwa reformują lub będą musiały wkrótce zreformować swoje programy i zasady taktyczne, dziś potrzeba postawić i oświetlić taki drogowskaz, jakim jest przyszła Polska. Przyda się on tym nawet, którzy drogę właściwą znaleźli, ale nieraz bezwiednie z niej zbaczają.

Przegląd Wszechpolski, 1899


Tekst został opublikowany także w książce Jan Ludwik Popławski - Pisma polityczne


[1] Roman Dmowski, Ogólny rzut oka na sprawę polską w chwili obecnej

Inne publikacje autora Wszystkie artykuły