Jan Ludwik Popławski - Obniżenie ideałów

 

Wszędzie apatia bezwładnością swoją krępuje polot myśli. Nie znajduje ona dostatecznego usprawiedliwienia w okolicznościach zewnętrznych, chociaż powołujemy się na nie chętnie; przyczyn jej szukać właściwie należy w subiektywnym nastroju danego społeczeństwa, dokładniej - warstwy jego inteligentnej.

Apatia ta była w pewnej mierze, że tak powiem, koniecznością fizjologiczną, przyrodzonym stanem depresji, która zawsze następuje po żywszym pobudzeniu, po nadmiernym wysiłku działalności społecznej. Ani winić społeczeństwa za fakt ten nieunikniony nie możemy, ani też chcemy zachęcać do jakiejkolwiek ekscytacji w kierunku działań poprzednich. Nie godzimy się jednak na uświęcenie tej bezwładności jako zasady naczelnej życia zbiorowego.

Nie jest to bowiem wcale łatwo wytłumaczona, a nawet uzasadniona obawa przed niebezpieczeństwem realnym, ani owa, właściwa słabym, ostrożność przezorna, wolno i z namysłem stawiająca kroki, ale po prostu filisterska bezbarwność myśli i uczuć, mizerne samolubstwo kramarzy, samolubstwo, które stało się już tak cynicznym, że się otwarcie do nikczemności swej przyznaje i z dumą powtarza swój rodowód „z kraju podłego helotów, z kraju - gdzie rozpacz nie sypie kurhanów”.

Z zadowoleniem opasłego eunucha ogłasza, że „źródła poezji wysiąkły”, że „odpadły jej skrzydła” i jako ideał swój wysuwa prozaicznego „zjadacza chleba”, który troszczy się tylko o swój byt powszedni. To już nawet nie „praca organiczna”, która w „gromadzeniu dostatków materialnych” widziała cel dobra ogólnego, lecz po prostu rozgrzeszenie, więcej - uświęcenie grubego, bezczelnego egoizmu. Dla usprawiedliwienia tej sankcji istnieje nawet popularna doktryna socjologiczna o „najsilniejszym związku pojedynczej osoby i społeczeństwa”, doktryna głosząca jako pewnik, że wszystko to, co pożytecznym jest dla jednostki, korzystnym jest również i dla całego ogółu. W słowie i w piśmie, otwarcie, szeroko prowadzi się dzisiaj to apostolstwo egoizmu i apatii. Ma ona swoich uczonych mistrzów w biretach doktorskich, ma wymownych i bezczelnych obrońców w togach adwokackich, ma nawet chytrych kaznodziejów w sutannach. A dookoła tych mównic, z których brzmi nowa ewangelia zwyrodnienia i samobójstwa, tłoczy się i klaszcze gawiedź podła, głodna i żarłoczna, chciwa i nienasycona, która nie rozumuje, nie myśli nawet, ale wie jedno tylko, że chce żyć i używać do woli; gromadzą się wszystkie męty nieczyste i szumowiny, które spływają na wierzch społeczeństwa.

Trzeba obejrzeć się wstecz, aby zobaczyć, jak obniżył się poziom naszych ideałów obywatelskich, naszych uczuć zbiorowych. W zastosowaniu, wszakże do życia praktycznego ta metoda badania wstecznego jest niemożliwą prawie.

Pokolenie, które dziś żyje i działa, wzrastało już w tej atmosferze zatrutej wyziewami tej moralnej posoki, sączącej się z ran niezasklepionych. Lepsze jednostki nawet, których dzięki szczęśliwym wpływom nie zakaziła zgnilizna moralna, w wielu wypadkach nie posiadają już owego zmysłu uczciwości obywatelskiej, niezbędnego dla oceny pewnej kategorii czynów. Etyka indywidualna nie może być probierzem tej niecnoty, którą co krok spotyka się w naszych stosunkach społecznych, niecnoty, która nie tylko występuje jawnie, w dzień biały, ale puszy się bezczelnie i urąga wszystkiemu, co zachowało jeszcze wstyd uczciwy albo bodaj wstyd swej sromoty.

Istnieje zresztą sfera życia, w której to obniżenie ideałów społecznych zauważyć można bardzo wyraźnie, jakkolwiek z natury rzeczy występuje tu ono w mniejszym stopniu, aniżeli w innych dziedzinach. Mówię tu o piśmiennictwie. Jest ono, jak powiadają, kwiatem życia duchowego narodu, skarbnicą najwznioślejszych jego myśli, najlepszych uczuć. Pomijam, że wysiąkły w nim źródła poezji, bo na objaw ten złożyły się najróżnorodniejsze przyczyny. Weźmy jednak powieść, w której nie będziemy szukali mniej lub więcej dokładnego odbicia życia bieżącego, ale przypatrzmy się tym ideałom, jakie na podstawie danych, wziętych z rzeczywistości, tworzy wyobraźnia autorów. Jakież to mizerne, poziome, obrzydliwe postacie tych cnotliwych inżynierów, chwytających tłuste koncesje i wiotkie panny z grubymi posagami, tych obrotnych przemysłowców, dla których świat kończy się za murami własnej fabryki, tych postępowych gospodarzy, ratujących płodozmianem ojcowiznę, a nawet ojczyznę, tych pracowitych a zamożnych panienek, zwiększających sumę swego posagu dochodem z robótek lub domowej produkcji serów na sposób szwajcarski. W najlepszym razie, jeżeli w ideałach tych nie ma nic wstrętnego, to są one takie małe, takie płaskie, takie ciasne, takie praktyczno- gospodarskie.

I jeżeli teraz w pokoleniu młodszym, które, jak powiada p. Spasowicz14, „ma nerwy wypoczęte, ma mięśnie prężące się do ruchu”, budzi się uczucie i domaga słusznych praw swoich, to uczucie - spotwarzone, sponiewierane, zakute w dyby „trzeźwej praktyczności”, nie znajduje ono pokarmu w owej zasobnej spiżarni, która napełniła się po wręby w ostatnich latach produktami cnót gospodarskich, ale wyrywa się na te szerokie przestworza, na te bujne łany, na te łąki kwietne poezji lat minionych i swe spalone gorączką usta orzeźwia w źródłach wody żywej, wody nieśmiertelnej.

Nie jest to bynajmniej zwrot do tradycji romantyzmu, od którego dzieli nas długi szereg lat i dłuższy szereg bolesnych doświadczeń. Jesteśmy dziećmi innej epoki i podstawy naszego myślenia, ideały nasze i drogi, które do urzeczywistnienia ich prowadzą, są zasadniczo odmienne. Istnieje, wszakże pewna sfera uczuć i dążeń, w której bliższymi jesteśmy ojców naszych romantyków, aniżeli korepetytorów naszych i nauczycieli, wykładających nam zasady filisterskiej rezygnacji, pracy organicznej itd. itd. I w tej sferze właśnie uczucie i wiara mas „silniej mówią do nas, niż szkiełko i oko mędrców...” od filozofii praktycznej.

Nie jest to więc reakcja w pospolitym znaczeniu tego wyrazu. Owszem, zwrot ten wiąże się właśnie z wyzwoleniem myśli z krępujących ją powijaków dogmatyzmu i ślepej tradycji. Następstwem tego wyzwolenia jest to dostrajanie do odpowiedniego tonu uczuć, które są przecie najważniejszym czynnikiem działalności społecznej.

Opierając się na zaznaczeniu niezaprzeczonego faktu, że wybuchy uczucia sprowadziły nader szkodliwe skutki dla naszego społeczeństwa, których doniosłość odczuwamy dotychczas, doszliśmy do wniosku, że w polityce nie wolno rządzić się uczuciem, lecz jedynie rozsądkiem. Byłoby to bardzo pożądanym, gdyby było możliwym. Polityka jednak, o ile nie zamyka się w granicach projektów gabinetowych, ma do czynienia z działalnością zbiorową mniej lub więcej licznych mas, z działalnością nieświadomą, instynktowną, w której uczucie gra przeważną rolę. Polityka polega tylko na liczeniu się z tymi dążeniami bezwiednymi, na których wytworzenie składa się tysiące przyczyn. O tym wiedzą nawet bystrzejsi mężowie stanu, inni zaś, chcąc nie chcąc, ulegają tym prądom.

Nie wolno więc zaprzeczać doniosłością udziału uczuć w sprawach społecznych, należy owszem liczyć się z nimi i na nich politykę swoją opierać, inaczej bowiem najkunsztowniej zbudowane jej rusztowanie runie przy pierwszej próbie, jak domek z kart. I w tym właśnie leży także niebezpieczeństwo polityki „praktycznego rozsądku”, która nie może zapewnić społeczeństwu spokoju i równowagi, nie mówiąc już o tym, że z charakteru swego łatwiej nadaje się do wszelkich kombinacji sztucznych, do frymarki i konszachtów dyplomatycznych. Polityka np., która się opiera na uczuciu zbiorowym społeczeństwa naszego, w stosunku do Niemiec nie może wchodzić w żadne układy, bo te słusznym wymaganiom uczucia by przeczyły, ale polityka „praktycznego rozsądku”, polityka kramarska może i wdaje się w różne targi i konszachty, spekuluje na zamianie ojcowizny na własność cudzą, jak bodajby ów obywatel wołyński, którego list, sfałszowany czy prawdziwy, był tylko frymarczenia takiego jaskrawym przykładem. Polityka uczucia, jeżeli tylko nie opiera się na dążeniach pewnych warstw nielicznych, które sztucznie pobudzić łatwo, ale na dążeniach całego ogółu, - nie zboczy nigdy na manowce, bo uczucia mas przyrodzone, zdrowe, w rozwoju swym i natężeniu nigdy dla społeczeństwa szkodliwymi być nie mogą, są bowiem jego czynnością normalną.

Jakkolwiek program tzw. pracy organicznej nie uznawał doniosłości uczuć w działalności społecznej, jednakże w samej tej walce z ich wpływem, w tym rozmachu krytycznym żywiołów młodych i świeżych, tętniło życie, widać było siłę. Był to program mieszczaństwa wojującego, tej „straży przedniej”, gromadzącej najlepsze siły, które pociągało do szeregów pragnienie walki, obejmującej zresztą szersze widnokręgi.

Dziś mamy do czynienia z mieszczaństwem tryumfującym, które już „zgromadziło materialne dostatki”, z tym filisterstwem pewnym siebie, cynicznym, sytym, w którym nadmierna tusza zabiła wszystkie żywsze popędy, albo ze sferą łowców, chciwych łupu a głodnych, którzy poza kąskiem „chleba powszedniego” niczego nie widzą i widzieć nie chcą. Uczucia, ideały - towar taki nie ma pokupu na tym targowisku. Wszelkie tego rodzaju „hece” naruszają spokój tak pożądany do trawienia, ponawianie się ich jest więc „godnym zastanowienia” i „niepokojącym symptomem” dla zrezygnowanej rzeszy i nie tylko dla niej, ale i dla tych publicystów, którzy w tej apatii bezwładnej, w tej drzemce bez troski o jutro, widzą objawy pocieszającego wytrzeźwienia.

Trzeźwość, praktyczność, zacne to przymioty, pożądane strony charakteru. Ale gdzie są ci pijani, których do wstrzemięźliwości nawoływać trzeba. Strugi zimnej wody, jakimi oblewa społeczeństwo nasze ochotnicza „straż pożarna” działałyby właściwie na rojowisko niesfornych warchołów, ale takich bezkrwistów wybladłych, cherlaków, ta kuracja prysznicowa do reszty wycieńczyć może i o zgon przyprawić.

W tym strasznym upadku ducha, w tym poniżeniu dobrowolnym, które sromocie swej rade, w tym ponurym mroku apatii, kiedy pogasły lub zaćmiły się wszystkie gwiazdy ideałów, wskazujące drogi, błądzić możemy tylko omackiem, zbaczając z toru lub potykając się o przeszkody. W mroku tym krzeszmy więc skry zapału, aby oświecić sobie szlaki nieznane.

Głos, 1887


[1] Włodzimierz Spasowicz (1829-1906) – prawnik, działacz społeczny, krytyk literacki i publicysta. Od 1882 r. wydawca tygodnika „Kraj”. Współzałożyciel Stronnictwa Polityki Realnej. Był zwolennikiem stanowiska ugodowego w stosunku do Rosji oraz liberalizmu. [red.]


Tekst został opublikowany także w książce Jan Ludwik Popławski - Pisma polityczne

Inne publikacje autora Wszystkie artykuły