Jan Ludwik Popławski - Jubileusz pruski

Na początku bieżącego roku i nowego wieku Królestwo Pruskie skończyło dwieście lat istnienia. Uroczysty obchód jego jubileuszu nie budził uczuć podniosłych, nie wywołał zapału, był sztywny, chłodny, urzędniczo-wojskowy, prawdziwie pruski.

Pisma nasze poświęciły jubileuszowi pruskiemu krótsze lub dłuższe artykuły, ale nie wyzyskały należycie sposobności do zastanowienia się nad właściwym charakterem i dziejami tej potęgi państwowej, z której losami dalszymi w znacznej mierze nasza przyszłość jest związana. Kwestia rozwoju lub upadku potęgi pruskiej – to kwestia naszej zagłady lub odzyskania narodowego bytu. Rosją po utracie ziem polskich, chociażby po zamknięciu jej od zachodu w granicach z czasów Batorego, a nawet Kazimierza Jagiellończyka, istnieć by mogła i niewątpliwie byłaby nadal państwem potężnym, może potężniejszym, niż obecnie, bo bardziej jednolitym i zajętym swymi właściwymi, przyrodzonymi zadaniami na Wschodzie. Natomiast powstanie Polski niepodległej nie tylko zadałoby cios stanowczy potędze pruskiej, ale i pozbawiłoby ją nawet nazwy, dwieście lat temu przyjętej. Prusy z Berlinem, pozbawione prowincji wschodnich, straciłyby dominujące stanowisko w Niemczech, stałyby się tylko częścią Rzeszy, nie zaś głównym ciałem, jakim są dzisiaj.

Zaznaczyliśmy to niejednokrotnie i wyjaśniali obszernie, mówiąc o zasadniczym, koniecznym przeciwieństwie interesów polskich i prusko-niemieckich i o istotnych pobudkach polityki rządu pruskiego względem Polaków. O tej sprawie nie będziemy dziś mówić, ubocznie wspomnieliśmy o niej jedynie dla uwydatnienia ważności dla nas dokładnego pojmowania charakteru i istoty potęgi Prus.

Prasa polska, mówiąc o jubileuszu, obchodzonym w Berlinie, kładła szczególny nacisk na wiarołomstwo i bezwzględność tradycyjnej polityki pruskiej, na jej zdradliwość i niemoralność. W tych właściwościach widzą publicyści nasi zarówno przyczynę szybkiego wzrostu potęgi Prus, jak i zapowiedź jej upadku. Niewątpliwie polityka pruska była i jest chytrą i wiarołomną, podłą i bezwzględną, ale taką była również polityka wielu innych państw i narodów, które miały i lepsze warunki rozwoju, i znakomitszych kierowników, i szczęśliwsze na pozór okoliczności, a jednak nie tylko nie pomnożyły swej potęgi, ale albo upadły i zdrobniały, albo chylą się do upadku. Alboż to Hiszpania nie miała np. doskonałych warunków przyrodzonych, dzielnego, bogato uposażonego narodu, olbrzymich obszarów we wszystkich częściach świata, mądrych, przebiegłych i bezwzględnych monarchów i mężów stanu, alboż nie prowadziła zręcznie polityki wiarołomnej i zdradzieckiej, okrutnej i nikczemnej? A jednak upadła i z upadku i poniżenia nie prędko się dźwignie. Muszą więc być i były inne przyczyny, które potęgę dzisiejszą Prus wytworzyły.

Błędnym jest mniemanie, że tę potęgę zawdzięczają Prusy swej dynastii. Oprócz Wielkiego Elektora[1] i Fryderyka Wielkiego nie było w rodzie Hohenzollernów osobistości wybitnych, wznoszących się nad przeciętny poziom umysłowości monarszej. Fryderyk Wielki pomnożył istotnie potęgę Prus, ale w dwadzieścia lat po jego śmierci była ona zupełnie zdruzgotaną. Monarcha, który tę katastrofę przetrwał i za którego panowania potęga Prus utrwaliła się i wzrosła, Fryderyk Wilhelm III był człowiekiem bardzo słabej głowy i lichego charakteru. Zaczynając od pierwszego króla, nędznego moralnie i fizycznie Fryderyka I, z którego drwiła własna żona i właśni poddani i który przez śmieszną próżność postarał się o tytuł królewski, ani jeden z jego następców, oprócz Fryderyka Wielkiego, nie był człowiekiem wyższej miary. Ani okrutny tyran i prostak, Fryderyk Wilhelm I, amator wysokich żołnierzy, ani rozpustny Fryderyk Wilhelm II, ani scharakteryzowany wyżej Fryderyk Wilhelm IV, mistyk i pijak nałogowy, który zmarł w obłąkaniu, ani brat tego ostatniego, pierwszy cesarz, Wilhelm I, „dobry na pułkownika lub landrata na wschodnich kresach”, jak go określił własny poufnik, ani ograniczony, jak tylko liberał typowy ograniczonym być może, Fryderyk III, który zresztą kilka miesięcy panował, ani wreszcie Wilhelm II, który wprawdzie jest cesarzem do wszystkiego, ale w żadnej ze swych licznych specjalności nie wykazał średniego nawet uzdolnienia. Ród Hohenzollernów nie wyróżnia się z dynastii dziś panujących ani zdolnościami, ani przymiotami charakteru, ani nawet zdrowiem i czerstwością, przeciwnie, wielu przedstawicieli, zasiadających na tronie pruskim, wykazywało objawy duchowego i fizycznego zwyrodnienia.

Dzielność i mądrość dziedziczna dynastii tworzy czasem potęgę narodów, a raczej rozwojowi jej pomaga, ale nie może być nigdy koniecznym tej potęgi warunkiem. Anglia na wyższy jeszcze stopień potęgi wzniosła się pod panowaniem dynastii hanowerskiej, której przedstawiciele, od Jerzego I do Wiktorii, byli wszyscy bez wyjątku zarówno pod względem charakteru i inteligencji ludźmi bardzo marnymi lub obojętnymi zerami.

W czym innym szukać trzeba potęgi Prus, przede wszystkim jednak trzeba zdać sobie sprawę, co istotę tej potęgi stanowi.

Powszechnym i, dodajmy, w pewnej mierze uzasadnionym jest mnie manie, że podstawą potęgi państw są jednolitość narodowa, ciągłość tradycji historycznej i korzystne położenie geograficzne. Zobaczymy, w jakiej mierze odpowiada tym warunkom Królestwo Pruskie.

Pod względem narodowym państwo pruskie jest obecnie dosyć jednolite. Żywioł prusko-niemiecki stanowi około 87% ogółu mieszkańców. Ale ta jednolitość ma raczej charakter polityczno-administracyjny i językowy, niż rasowy i historyczny.

Nie mówiąc już o prowincjach zachodnich, pozyskanych dopiero po r. 1815 i zlepionych z różnych drobnych państewek i posiadłości, tj. o Westfalii i zwłaszcza Nadrenii, gdzie jeszcze na początku bieżącego wieku kulturalne i polityczne wpływy francuskie niemal równoważyły się z niemieckimi, nie mówiąc o świeżych nabytkach w r. 1866 – nawet wschodnia, starsza część państwa pruskiego składa się z krajów stosunkowo niedawno w jedną całość spojonych.

Jądrem tej potęgi jest dziedziczna Marchia Brandenburska, założona na ziemi słowiańskiej, można powiedzieć polskiej, bo ludy, ten obszar niegdyś zamieszkujące, były blisko pokrewne plemionom, które narodowość polską wytworzyły. W nazwach miejscowości, w rodowych nazwiskach szlachty i włościaństwa, w typie fizycznym ludności, w jej zwyczajach i obyczajach, nawet w charakterze zachowały się ślady tej słowiańskiej przeszłości. Tak, nawet w charakterze, przypominającym nie dzisiejszy charakter narodowy polski, dopływem żywiołów małopolskich, ruskich i innoplemiennych złagodzony i zmodyfikowany, ale rubaszny, twardy i szorstki obyczaj starych Polan w epoce piastowskiej. I nie jest bynajmniej konceptem felietonowym, ani przelotnym spostrzeżeniem turysty uwaga Prusa, który, badając pobudki żywiołowej nienawiści współczesnych Prusaków do nas, powiada: „Może dla tej głęboko ukrytej przyczyny, która sprawia, że ile razy spojrzałem na Prusaka, szczególniej z gatunku junkrów, prawie zawsze przychodziło mi na myśl: jaką ten człowiek ma polską fizjonomię”.

Brandenburgia ma od wieków dynastię niemiecką, ale nie jest bynajmniej odwiecznym dziedzictwem niemieckim. W starej jej stolicy Braniborze i w późniejszym Berlinie przez długi szereg lat, przez wieki całe, panował obyczaj i język słowiański. W moczarach i łęgach nad Sprewą dotychczas siedzą resztki Łużyczan. Na dworze margrabiów brandenburskich i ich następców elektorów, którzy nieraz żenili się z księżniczkami słowiańskimi i polskimi, brzmiała do XVII wieku mowa polska i wszyscy oni, do Wielkiego Elektora włącznie, doskonale tą mową władali. W XV wieku, kiedy Jagiełło nie miał jeszcze męskiego potomstwa, dynastia brandenburska snuła ambitne plany ożenienia młodego Fryderyka z królewną polską i z potężnej monarchii jagiellońskiej, ze swego drobnego dziedzictwa i z projektowanych zaborów, obejmujących całą wschodnią część dzisiejszego państwa niemieckiego aż po Łabę – utworzenia wielkiej monarchii. Podobne plany, chociaż na mniejszą skalę, snuł i Wielki Elektor, a nawet błysnęły one na chwilę w myśli Bismarcka w epoce powstania styczniowego.

Przypominamy te mniej lub więcej znane fakty dla wykazania, że nawet w tym jądrze dzisiejszej potęgi pruskiej, w jej kolebce, nie może być mowy ani o odwiecznej tradycji państwowej i narodowej, ani tym bardziej o rasie niemieckiej. Do XV wieku wpływy polsko-słowiańskie walczyły tu z niemieckimi i przetrwały do końca XVII wieku, odzywały się zaś i później. Nawet w zuchwałym haśle, niedawno przypomnianym: Brandenburczycy boją się tylko Boga – brzmi przecie tak nam znana, taka nasza, taka polska z lepszych czasów chełpliwość.

Tym bardziej nie może być mowy ani o tradycji, ani o rasie niemieckiej w tej prowincji, która była pierwszym przyrostem potęgi pruskiej i dała jej nazwę. Prusy Wschodnie nie tylko w chwili upadku zakonu krzyżackiego, ale dziś jeszcze mają znaczny odsetek ludności polskiej i litewskiej, obliczony na 35%, w rzeczywistości dochodzący zapewne do 40%. Na dworze pierwszego księcia pruskiego w Królewcu, mówiono przeważnie po polsku. W Królewcu drukowano książki polskie i wydawano bodaj pierwsze pisma periodyczne polskie. Na początku tego wieku, kiedy Królewiec prowadził wielki handel z Polską i Litwą, mowa polska była w tym mieście niemal powszechnie używaną. W drugiej połowie XVII wieku szlachta wschodnio-pruska w porozumieniu z mieszczaństwem spiskowała nawet w celu przyłączenia kraju swego do Polski, a w połowie XVIII wieku było jeszcze tej szlachty polskiej z krwi i mowy – około 400 rodzin. W ludzie, z pochodzenia polskim lub litewskim, w wielu okolicach niemczyzna jest świeższej jeszcze daty.

Tak oto przedstawiają się dwie najstarsze prowincje państwa pruskiego pod względem jednolitości i tradycji narodowej, te dwie prowincje, które z częścią świeżo zdobytego na Szwecji Pomorza zachodniego stanowiły dwieście lat temu cały obszar ówczesnego Królestwa Pruskiego.

Pomorze zachodnie, dzisiejsza Pomerania, było również ziemią słowiańską, mającą starą kulturę i rządzoną do XVII wieku przez własnych rodowych książąt, spokrewnionych nieraz z dynastami polskimi i pomimo zniemczenia noszących nawet zwykle imiona polsko-słowiańskie. Na Pomorzu do XVII wieku przeważały raczej wpływy skandynawskie, duńskie i szwedzkie, niż niemieckie. Wschodni skrawek tego kraju (Słupsk, Lawenburg, Bytów) do pierwszego rozbioru do Polski należał, i do dziś dnia mieszkają tu jeszcze reszki ludności polsko-kaszubskiej. W pierwszej połowie XVII w. dzisiejsza Pomerania dostała się pod panowanie Szwecji, w kilkadziesiąt lat później Wielki Elektor część jej uzyskał, a reszta dostała się Prusom znacznie później, dopiero w XVIII i ubiegłem XIX stuleciu. Do końca XVIII wieku znaczna część ludności mówiła jeszcze narzeczem polsko-pomorskim, het, po ujściu Odry i dalej, na Rugii zaś do połowy XIX wieku przetrwała jeszcze mowa pomorska w ustach starców. Ojciec żony czy matki Bismarcka – bo dokładnie nie pamiętamy – według świadectwa „żelaznego księcia”, był ostatnim szlachcicem pomorskim, który używał jeszcze języka polskiego.

Więc i tu zarówno tradycja państwowa pruska, jak jednolitość narodowa prusko – niemiecka są bardzo świeże i bardzo wątpliwe.

Stosuje się to tym więcej do innych prowincji, do Śląska, w połowie XVIII wieku wydartego Austrii i wtedy jeszcze nawet w dolnej swej części, dziś niemal zupełnie zniemczonej, licznymi stosunkami łączącego się z Polską. Nie mówimy tu ani o Prusach zachodnich, ani o Poznańskim, bo tych prowincji Niemcy sami i rząd pruski nie uznają za zasymilowane nawet pod względem prawno-państwowym.

Saksonia pruska, wskutek uchwały Kongresu Wiedeńskiego do Prus przyłączona, nie mogła chyba również w krótkim stosunkowo czasie przejąć się duchem tradycji państwowej, ani zespolić się w jednolitości narodowej z niemiecko-słowiańsko-litewską mieszaniną, tworzącą rasową odmianę pruską.

Tradycja państwowa i narodowa pruska datuje się więc w najlepszym razie od XVIII, właściwie od początku XIX w., wszelkie więc rozprawy o jej stałości i żelaznej konsekwencji są w znacznej mierze nieuzasadnionymi. Jednolitość rasowa jest fałszem wierutnym, a jednolitość narodowa wytworem bardzo świeżym, nieustalonym, obejmującym przeważnie tylko zewnętrzne objawy i formy życia.

Przypatrzmy się teraz z kolei przyrodzonym warunkom terytorialnym potęgi pruskiej.

Od razu zaznaczyć należy, że Królestwu Pruskiemu brak zupełnie tych korzystnych warunków terytorialnych, tych granic naturalnych, które pomagają do wytworzenia jedności narodowej, lub zapewniają organizacji państwowej, z różnorodnych żywiołów złożonej, trwałość i stałość. Widzieliśmy: w jaki sposób i z jakich części różnolitych, nie mających ani wspólnej przeszłości, ani zasadniczych wspólnych interesów w teraźniejszości, zlepiony został stosunkowo niedawno ten kompleks krajów, który nosi miano państwa pruskiego. Zajmuje ono część wielkiej, środkowo-europejskiej równiny, wskutek zbiegu przypadkowych okoliczności, można powiedzieć sztucznie, wyodrębnioną. Między składowymi częściami np. między Prusami Zachodnimi i Wschodnimi a Śląskim lub Brandenburgią, między Saksonią pruską a Pomeranią lub Poznańskim, albo nie ma wcale żadnego przyrodzonego łącznika ani historycznego, ani rasowego, ani ekonomicznego, ani geograficznego, albo jeżeli łącznik taki istnieje (wspólność pochodzenia plemiennego i poniekąd tradycji historycznych prowincji z ludnością polską) to jest on raczej wrogim, niż sprzyjającym trwałości i jednolitości potęgi pruskiej.

Jeżeli – jak niektórzy obcy, a nawet nasi pisarze twierdzą – państwo polskie wskutek różnorodności swego składu i braku granic naturalnych musiało upaść, to tym bardziej stosuje się to do państwa pruskiego. Nawiasem dodać trzeba, że dawna Polska, jak to między innymi świetnie wykazał znany geograf p. Nałkowski, jest wprawdzie tzw. krajem przejściowym, ale tworzy jedną przyrodzoną organiczną całość. Najlepiej zresztą świadczy o tym proces powstania i rozrastania się państwa polskiego, odbywający się nie drogą podboju, lecz dobrowolnej federacji i asymilacji krajów i plemion, co było możliwym jedynie dla tego, że istniało między tymi częściami składowymi naturalne ciążenie do wytworzenia jednej organizacji państwowej i narodowej. Królestwo Pruskie powstało i rozrosło się innym trybem – wiarołomstwa, zdrady, zaborów podstępnych lub zbójeckich, zręcznego korzystania z okoliczności sprzyjających.

A jednak ta potęga pruska, sklejona oszustwem i gwałtem, przedstawia niewątpliwie wyrazisty, odrębny typ państwowy i narodowy, posiada w pewnej mierze spoistość wewnętrzną i jednolitość zewnętrzną i znaczna już sama przez się, ogarnęła liczne kraje i ludy rzeszy niemieckiej, narzuciła im swoje dążenia i interesy, swój charakter, wyzyskuje na swoją przede wszystkim korzyść ich siły materialne i duchowe, wycisnęła swoje piętno znamienne na calem życiu politycznym i umysłowym Europy w ostatniej dobie.

Nie warunki geograficzne, nie czynniki przyrodzone i historyczne tę potęgę wytworzyły – ale właśnie – chociaż to może wydać się sofizmatem – brak zupełny tych warunków i czynników. Ten brak spowodował, że w powstaniu i rozrastaniu się potęgi pruskiej odegrały niemal wyłączną rolę innej natury czynniki, te, które historycy nazywają imponderabilia i które stanowią istotną siłę państw i narodów. Wreszcie ten brak warunków i czynników przyrodzonych ułatwił, jak to niżej wykażemy, wytworzenie organizacji państwowej i narodowej w sprzyjających zadaniu temu okolicznościach, jak ułatwić może również rozkład tej organizacji w okolicznościach innych.

Jakież są te imponderabilia, które potęgę pruską wytworzyły i wzrostowi jej dopomagały? Te przede wszystkim, bez których żaden naród nie może stać się wielkim, ani wielkości swej utrzymać, te, które narodzinom wszystkich państw towarzyszyły.

A więc naprzód wielka, nienasycona ambicja, z początku dynastyczna, później państwowa i narodowa. Już marne margrabiątko brandenburskie, gdy mu potężny król polski przyrzekł łaskawie rękę swej córki, marzy o wytworzeniu z jej dziedzictwa z dodatkiem swej ubogiej ojcowizny i projektowanych zaborów – olbrzymiego mocarstwa na wschodzie Europy. Wielki Elektor, nie zaniedbując likwidowania doraźnych korzyści z przeniewierstwa i zdrady, snuje plany stworzenia potęgi morskiej na Bałtyku i uwieńczenia swych skroni koroną polską, której niedawno był lennikiem. Nawet ograniczony i rozpustny garbus, śmiesznie małpujący Ludwika XIV, ten właśnie, który pozyskał tytuł królewski, miał tę ambicję dziedziczną. W następcach jego, w najmarniejszych nawet, rozrastała się ona coraz bardziej, obejmowała coraz szersze widnokręgi, objawiała się w dążeniu do przeciwstawienia domowi habsburskiemu swych wpływów w Rzeszy, później w rywalizacji z Austrią, wreszcie w uwieńczonych powodzeniem walkach ze współzawodniczącym mocarstwem i w zdobyciu korony cesarskiej. U Wilhelma II ta ambicja dynastyczna i państwowa przybiera już charakter chorobliwy, graniczący z obłędem wielkości i wyrażający się w komicznej nieraz formie.

Ambicja dynastyczna stała się ambicją państwową i narodową pruskich „junkrów”, a z biegiem czasu i innych warstw społecznych, w miarę tego, jak zaczęły brać udział w życiu publicznym. Mężowie stanu i politycy, profesorowie i dziennikarze nawet wtedy, gdy Prusy drugorzędne w Rzeszy zajmowały stanowisko, wierzą, że w przyszłości powinny one odegrać doniosłą rolę, i zgodnie z tą wiarą działają. Nie zawsze ta wiara jest świadomą, czasem zastępuje ją przeczucie bezwiedne, w każdym jednak ważniejszym wypadku, nawet wtedy, gdy król pruski odrzuca koronę cesarską, ofiarowaną mu przez sejm frankfurcki, jawną lub ukrytą pobudką postępowania jest dumne przeświadczenie o przyszłej potędze Królestwa Pruskiego.

Drugim czynnikiem, który potęgę pruską wytworzył, jest, że się tak wyrazimy, zmysł organizacyjny, którego nie należy utożsamiać ani ze schematyzmem biurokratycznym, ani z niewolniczą karnością. Biurokracja pruska w lepszych swoich czasach była istotnie energiczną, sprawną, nie zarażoną bezdusznym formalizmem, który jest raczej austriacko-niemieckim niż pruskim wytworem. Prawodawstwo i państwo pruskie od dawna podejmowały się takich zadań, które gdzie indziej w ostatnich dopiero czasach stały się przedmiotem działalności władz publicznych i opieki ustaw. Obok silnej, sprężystej władzy państwowej istniała od dawna dosyć szeroka sfera samorządu społecznego, mającego wprawdzie charakter kastowy, który w pewnej mierze do dziś dnia instytucje pruskie zachowały. W państwie pruskim, nawet w czasach srożącej się w Austrii i całych Niemczech reakcji, istniała zawsze pewna doza wolności obywatelskiej, chociaż bardzo szczupła, ale wymierzona w takiej ilości, żeby społeczeństwo mogło wykonywać funkcje, niezbędne dla jego wzrostu i rozwoju. Była nawet taka epoka, kiedy książki, wydawane w Berlinie, zakazywano w innych krajach niemieckich, a w uniwersytetach pruskich swoboda słowa i nauczania nie była prawie wcale krępowana.

Warunki życia historycznego prowincji, z których powstało Królestwo Pruskie, musiały wyrobić w ludności, zwłaszcza w klasie panującej, zmysł organizacyjny. Jest on zresztą właściwością rasy północno-germańskiej i skandynawskiej, którą słusznie autor angielski nazywa „państwotwórczą”.

Rozbójnicze drużyny północno-germańskie, które tyle państw w Europie wytworzyły, miały niewątpliwie doskonałą organizację i musiały ją rozwijać w warunkach, w jakich się znalazły. Niewielka gromada najeźdźców, osiedlająca się wśród ludności, niezorganizowanej państwowo, ale znacznie liczniejszej i wrogo usposobionej, tylko sprężystą organizacją zapewnić sobie mogła władzę. Jasno i wyraźnie przedstawia się ta sprawa np. w dziejach Anglii po podboju jej przez Normanów. Niewątpliwie, założyciele Marchii Brandenburskiej, a później Krzyżacy w Prusach, tylko silną i bezwzględną organizacją utrzymać mogli swe panowanie. Monarchia pruska ten zmysł organizacyjny i tę rutynę panowania i gospodarowania państwowego odziedziczyła po swoich założycielach. Zresztą w kraju, z natury ubogim, nieurodzajnym, obfitującym w lasy i moczary, w ogromne przestrzenie lotnych piasków, władza państwowa już wcześnie musiała rozszerzyć zakres swoich zadań, uwzględniać obok politycznych i policyjnych także gospodarcze, musiała podjąć pracę organizacyjną i organiczną.

Oto są te imponderabilia, które na powstanie i wzrost potęgi pruskiej oddziałały. Podkreślając ich doniosłość, nie kwalifikujemy ich bynajmniej ze stanowiska etycznego, sądzimy jednak, że, chcąc należycie fakt zrozumieć, trzeba na nie zwrócić szczególną uwagę.

Królestwo Pruskie jest ciekawym okazem wielkiego państwa, które powstało w czasach nowożytnych i skonsolidowało się dopiero w XVIII w., właściwie nawet w XIX w. Inne państwa, które w tym czasie lub później powstały, miały tradycję życia narodowego i państwowego nieraz przez długie wieki przerwaną, którą tylko wznowiły. Królestwo Pruskie nie powstało wprawdzie z niczego, lecz jego części składowe nie były w przeszłości połączone organicznie, nie tworzyły jednej całości. Zaznaczaliśmy już, że charakter niemiecki, który przybrały Brandenburgia i Prusy Wschodnie zależały w znacznej mierze od okoliczności przypadkowych. Gdyby te okoliczności inaczej się ułożyły, kraje te mogły równie łatwo stać się polsko-słowiańskimi. Narodowość nielicznej grupy założycieli państwa, które powstaje drogą podboju, nie jest nigdy czynnikiem decydującym. Żywioł skandynawski na Rusi zniknął niemal bez śladu, w Anglii zaś wpływ normandzki miał stosunkowo duże znaczenie i w pewnej mierze zmodyfikował narodowość anglosaską. Zniemczenie Brandenburgii, Pomorza i Prus Wschodnich, wreszcie Śląska stało się możliwym i nastąpiło wtedy, gdy Polska zająć się musiała ważniejszymi i pilniejszymi dla swego bytu państwowego i narodowego zadaniami na kresach wschodnich.

W myśl przysłowia „mądry Polak po szkodzie”, niektórzy historycy i publicyści krytykują z dzisiejszego stanowiska politykę polską ówczesną za zaniedbanie kresów zachodnich. Nie mówiąc już o tym, że takie rekryminacje są bezcelowe i nawet śmieszne, dodać trzeba, że są zarazem niesprawiedliwe. Polska miała na wschodzie nie tylko doniosłe zadania cywilizacyjne, ale i swój własny interes. Broniła tam nie tylko cywilizacji europejskiej, ale i swego bytu. Nie mówiąc już o konieczności walki z Turkami i Tatarami, pamiętać trzeba, że w bezpośrednim sąsiedztwie na Rusi i dalej, na obszarze dzisiejszej Rosji, wskutek napadu Mongołów i kilkusetletniego ich panowania, ludność tych krajów niemal zupełnie zdziczała, tym bardziej, że była już silnie zmieszana z dawniej tam przebywającymi i później przybyłymi hordami koczowników azjatyckich. Gdyby nie potęga polska i kulturalna działalność polska, gdyby nie praca wielowiekowa polskiego miecza i polskiego pługa – żywioły te niespokojne, burzliwe, zdziczałe łatwo stać się mogły przy współudziale Turków i Tatarów bardzo niebezpiecznymi – w pierwszym rzędzie dla Polski, a następnie dla Europy. Wszak kniaziowie ruscy do spółki z Tatarami napadali nieraz ziemie polskie, wszak później hetmani kozaccy w sojuszu z chanem krymskim i pod protekcją sułtana łupili i niszczyli kraj własny, wycinali w pień lub sprzedawali w jasyr ludność spokojną. Walka nie tylko ze światem muzułmańskim, ale i z barbarzyństwem kozacko-ruskim nadwątliła siły państwa polskiego i przyczyniła się do jego upadku. Do polityki energicznej „na dwa fronty” Polska dosyć sił nie miała, musiała więc wybrać ten „front”, który na razie bardziej był zagrożony. Oceniając wschodnią politykę Polski, to jedno można o niej powiedzieć, że nie była ona dosyć stanowczą, dosyć śmiałą, kiedy jeszcze stanowczą i śmiałą być mogła.

Dzisiaj nasza polityka narodowa musi być na dwa fronty prowadzona, bo z obu stron grozi nam niebezpieczeństwo jednakowe. Pozbawieni organizacji państwowej, skrępowani, podzieleni, sprostać winniśmy zadaniu, które dla Polski niepodległej w pełni jej potęgi wydawało się za trudnym. Ażeby temu zadaniu, które jest kwestią naszej przyszłości, naszego bytu, podołać, musimy wydobyć nowe siły materialne, ożywić i wzmocnić te czynniki duchowe narodu, te imponderabilia polityczne, które w walce dziejowej zapewniają zwycięstwo.

Warunki przyrodzone, jak wyżej zaznaczyliśmy, mamy pod wieloma względami korzystne. Kraj pomiędzy Odrą i Dnieprem, pomiędzy Bałtykiem a Karpatami i Morzem Czarnem przedstawia odrębną, organiczną całość, spojoną wspólnością warunków terytorialnych, interesów ekonomicznych, wreszcie tradycji historycznych.

Po wtóre, na wielkich równinach, germańskiej i sarmackiej, formacje państwowe i narodowe nie miały dotychczas trwałości, nie stężały w stałe, określone kształty. Pod wpływem czynników politycznych i kulturalnych zmieniają się stosunki etnograficzne, przesuwają się granice językowe. W ostatnich czasach odbywa się na tych obszarach, wywołany przyczynami ekonomicznymi, olbrzymi ruch ludności, ruch, w którym żywioł polski odgrywa rolę pierwszorzędną. Z dziejów zwłaszcza kilku ostatnich stuleci przekonywamy się, jak te zmiany dokonywały się szybko. Tak np. Prusy Zachodnie od XIII wieku kilkakrotnie zmieniały swoją fizjonomię. Z kraju pomorsko polskiego stają się pod panowaniem Krzyżaków krajem niemieckim. Przyczyny polityczne i ekonomiczne wywołują w nim w XV wieku ciążenie do Polski. Pod rządami polskimi Prusy Zachodnie przybierają, szczególnie pod względem politycznym, charakter polski, tak wyraźny i silny, że w sąsiednich, zniemczonych prowincjach, na Pomorzu, w Prusach Wschodnich powstają dążenia do połączenia się z Polską. Niemcy gdańscy i toruńscy protestują czynnie przeciw zaborowi pruskiemu. Po drugim rozbiorze, zwłaszcza po kongresie wiedeńskim, Prusy Zachodnie stają się coraz bardziej niemieckimi, w ostatnich czasach jednak żywioł polski zaczyna znowu silnie wzrastać i odradzać się nawet w miastach, które wydawały się zupełnie zniemczonymi. Nie ulega wątpliwości, że przy zmianie warunków politycznych polskość w bardzo krótkim stosunkowo czasie odzyskałaby przewagę w Prusach Zachodnich. Gdyby np. prowincja ta została połączona z Królestwem, nawet pod panowaniem rosyjskim, Gdańsk przede wszystkim a następnie i inne miasta szybko przybrałyby charakter polski.

Odeszliśmy trochę od przedmiotu dla uzasadnienia i wytłumaczenia faktu niestałości formacji narodowych na obszarze dawnej Polski i obszarach sąsiednich. Dziś te formacje utrwalają się wprawdzie pod wpływem coraz intensywniejszego oddziaływania czynników duchowych, ale jednocześnie wymagania życia ekonomicznego działają w przeciwnym kierunku. Polska – kraj przejściowy między Zachodem i Wschodem, między Europą i Azją, staje się coraz więcej krajem pośredniczącym w stosunkach handlowych i w ogóle ekonomicznych tych dwóch części świata, wielkim składem tranzytowym i zarazem ogniskiem przemysłu. Znakomity Lesseps[2] dwadzieścia kilka lat temu przewidywał wielkie znaczenie Polski w przyszłym ruchu handlowym i przemysłowym i przepowiadał, że w końcu XX wieku Warszawa będzie największym miastem na lądzie Europy.

Podział Polski i zależność polityczna od Rosji, Prus i Austrii utrudniają jej spełnienie tego wielkiego zadania cywilizacyjnego. Kraj pośredniczący musi być przede wszystkim krajem niezależnym, bo władza nad nim nadaje posiadającemu ją państwu zbyt wielką przewagę nad innymi, potrzebującymi tego pośrednictwa. Z tych powodów niepodległość Polski, która dziś dyplomatom i publicystom, niewybiegającym myślą poza kres przewidywań wypadków najbliższych, wydaje się mrzonką – w niedalekiej przyszłości musi stać się postulatem polityki ekonomicznej państw zachodnio-europejskich. A postulat ten dziś już odpowiada niezwykle szybkiemu wzrostowi w ostatniej dobie siły politycznej, duchowej i ekonomicznej narodu polskiego.

Podobne z wielu względów stanowisko zajmowała już Polska w wieku XV, zanim odkrycie Ameryki i drogi morskiej do Indii Wschodnich zwróciły w inną stronę ruch handlowy i w ogóle ekonomiczny. A właśnie wiek XV był epoką najbujniejszego rozrostu naszych sił żywotnych, największej ekspansji terytorialnej państwa i narodu. Zanim nadejdzie nas chwila dziejowa, która nam niepodległość państwową przywróci, powinniśmy stale i energicznie siłę naszą narodową wzmacniać i rozszerzać, podstawy bytu naszego utrwalać. W tej walce przygotowawczej o niepodległość narodu i wielką jego przyszłość musimy kłaść nacisk główny na te imponderabilia, na te czynniki duchowe, które w warunkach przyrodzonych, wyżej scharakteryzowanych, rozstrzygają przede wszystkim o zwycięstwie. Powinniśmy rozbudzić w sobie tę potężną ambicję przodków naszych, która ożywiała zastępy Jagiełły pod Grunwaldem, pędziła rycerstwo polskie z Witoldem nad Worsklę, która przenikała ambitne plany Jana Olbrachta, wielkie zamiary Stefana Batorego i Władysława IV. Powinniśmy również rozwijać w sobie i do warunków współczesnych przystosowywać nasz właściwy, przyrodzony zmysł organizacyjny, który zresztą nie jest wcale podobny do zmysłu organizacyjnego pruskiego. Naszą bowiem tradycją i naszym ideałem jest swobodna organizacja życia zbiorowego, godząca najściślejsze poszanowanie indywidualności ludzkiej i wolności obywatelskiej z wymaganiami porządku publicznego i ładu społecznego, czyli innymi słowy, samorząd w najszerszym znaczeniu tego wyrazu. Od tego ideału odwracamy się nieraz, przerażeni smutnym przykładem naszych dziejów, zapominając, że podobne zasady życia publicznego nie przeszkodziły, owszem, pomogły Anglii zostać najpotężniejszym i największym mocarstwem na świecie.

Wreszcie, pamiętając, że czynniki ideowe w warunkach przyrodzonych naszego bytu narodowego mają szczególnie ważne znaczenie, powinniśmy rozwijać wszechstronnie naszą moc duchową, powinniśmy nastrajać ducha polskiego na ton coraz pełniejszy, coraz silniej dźwięczący. Walka, którą na obu frontach toczymy, jest nie tyle walką między siłą materialną polską, a siłą pruską i rosyjską, ale – między duchem polskim a duchem pruskim czy rosyjskim.

Błędną w zasadzie taktyką jest naśladowanie sposobu działania przeciwnika. Trzeba jego taktykę znać, trzeba się do niej stosować, ażeby skutecznie ją odpierać, ale charakter i tryb naszego działania winien zawsze wypływać z naszego usposobienia, odpowiadać naszym potrzebom i naszym dążeniom. My Polacy skłonni jesteśmy do naśladownictwa i pod wrażeniem imponującego wzrostu potęgi pruskiej rozpleniło się u nas sporo prusactwa duchowego, małpującego przede wszystkim ujemne właściwości pierwowzoru. Bronią, zapożyczoną od Prusaków, nie pobijemy ich, musimy mieć broń własną, polską, i własną, polską taktykę walki politycznej, ulepszoną stosownie do wymagań współczesnych.

„Gdy inne państwa – mówi pisarz XVII wieku – są obronne wodą, mają porty warowne, góry niedostępne, my – nic nie mamy. W samych rękach naszych, w piersiach i gardłach – munitia[3] nasza. To są nasze góry, to nasze wody, to zamki, mury i wały polskie”.

Nie tylko w rękach i piersiach, ale w sercach i głowach munitia nasza. Pracą i odwagą, rozumem własnym i uczuciem polskim zbrojni, śmiałą, ambitną myślą o wielkich zadaniach narodu naszego przejęci – nie ulękniemy się walki. Potęga pruska nie może już złamać, nie może nawet powstrzymać dziś wzrostu naszej siły żywiołowej, tym bardziej okaże się bezsilną, gdy tę siłę instynktową siła duchowa wzmocni i zorganizuje, gdy z działaniem konieczności historycznej skojarzymy największą potęgę twórczą, jaką jest świadoma wola ludzka.

Przegląd Wszechpolski, 1901


Tekst został opublikowany także w książce Jan Ludwik Popławski - Pisma polityczne


[1] Określenie używane w stosunku do Fryderyka Wilhelma I.
[2] Ferdinand de Lesseps (1805-1894) – francuski dyplomata I przedsiębiorca. Zasłynął budową Kanału Sueskiego, był także inicjatorem budowy Kanału Panamskiego.
[3] Staropolskie słowo pochodzące od łacińskiego ‘munitio’. Dosłownie oznacza amunicję, ale bywało też używane jako określenie miejsca obronnego (fortyfikacji).

Inne publikacje autora Wszystkie artykuły